30 paź 2009

Wspomnienie

Jesteś w szumie wysokich brzóz, rosnących wzdłuż drogi prowadzącej do domu. Tych, których giętkie, zwisające gałęzie służyły nam za huśtawkę. Nigdy nie miałam dość siły w rękach, aby dobrze pochwycić brzozową kiść. Moje loty trwały krótko, ty potrafiłeś odbijać się kilka razy od pnia, by szybować prawie wokół drzewa. Podczas burzy, kiedy gaszono wszystkie światła i zapalano gromnicę, nie bałam się wcale, że piorun uderzy w dom. Bałam się o te brzozy, których delikatny szelest nie raz kołysał mnie do snu podczas poobiedniej drzemki w hamaku zawieszonym między drzewami wiśni, w sadzie. W owocach rodzonych przez te drzewa też jesteś. Musisz pamiętać to największe drzewo, o najszerszym pniu, na które, z racji jego pochyłości tak łatwo było się wspiąć. Jeśli oczywiście było się choć w połowie tak zwinnym jak ty. Zazwyczaj zostawałam na dole i strącałeś mi największe wiśnie, jeszcze ciepłe od słońca i twoich dłoni. Zaraz za sadem, po drugiej stronie płotu rosły, w gęstym skupieniu, drzewa, których nazwy nie znam do dziś, ale które nazywaliśmy Kryjówką. Odgrodzona od świata gęstwiną liści i istnym morzem pokrzyw, była świadkiem niezwykłych odkryć, dalekosiężnych planów, najśmielszych marzeń. Wiesz, potem te drzewa tak wyrosły, że zaczęły dotykać linii wysokiego napięcia. Trzeba było je ściąć. I wiesz, one od tamtego czasu jakby zatrzymały się w miejscu. Mam wrażenie, że już nigdy nie urosną, nie ośmielą się dotknąć ograniczonego metalowymi linami nieba. Dziwne, prawda? Zupełnie jak w tej opowieści od ciebie. No, wiesz, co to się mężczyzna w miasteczku na drzewie powiesił, z miłości chyba, i ono uschło. Widziałam je – jest jak zrobione z popiołu. I jeszcze jesteś w tym krzaku bzu, nie tak pokornym, jak smutno zwieszające swe głowy brzozy. Pamiętam, jak przyniosłeś z domu sznurek, jakim wiąże się worki. Odtąd w krzaku bzu mieliśmy Konia. Dalej był ogródek twoich rodziców, a tam śliwa. Nigdy potem śliwki już mi tak nie smakowały, naprawdę. A przecież te, które zrywaliśmy były prawie zielone. Wymyślaliśmy śmieszne hasła i rymowane wierszyki. A jak wychodziliśmy z ogródka to musiałeś przytrzymać swojego psa, bo, mimo, że był na łańcuchu to bałam się, że na mnie skoczy. A pamiętasz lipę? Tą, na której, wydaje mi się, że mój ojciec, zawiesił nam linę a na niej oponę. Całe dnie tam spędzaliśmy, a nawet noce, jeśli akurat był sierpień, bo wtedy spadające gwiazdy były ciekawsze niż film w telewizji. Lipy już nie ma, ale jest studnia. Ta, co z niej potem chcieli zrobić taką elektryczną, co to wpadł do niej mój tato, jak był mały, ale się przytrzymał dyszla od wozu i go uratowano. I jabłek już nie ma, bo wszystkie drzewa z sadu sąsiada wyciął ktoś, kto przejął po nim ziemię. A przecież te papierówki – małe słońca, to było coś niebiańskiego. A może były takie pyszne, bo miały posmak zakazanego owocu? Przecież je kradliśmy, ale nazywaliśmy to szabrem. Zawsze stałam na czatach. Czasem, przy odrobinie szczęścia udawało nam się zerwać trochę nabrzmiałego sokiem agrestu, ale to już wymagało większego sprytu niż podkradanie jabłek, bo krzaki agrestu były bliżej części domu należącej do sąsiada. Jesteś też w szumie zboża. Tego, przez które przedzieraliśmy się, żeby dotrzeć do położonego dość daleko od domu mostu. Tego, co to podobno ktoś z niego skoczył i się zabił. Pewnie też z miłości. A pamiętasz jak w drodze powrotnej złapał nas deszcz? I jak mieliśmy ubłocone buty, a potem jak już udało nam się wysuszyć, siedzieliśmy na schodach prowadzących na górę, do twojego mieszkania i graliśmy, chyba w bierki, albo częściej w karty, a że nie mieliśmy pieniędzy to graliśmy na słone paluszki, pamiętasz? Jak już przestało padać, to chodziliśmy na drogę, gdzie powstawały wielkie kałuże. Budowaliśmy na ich krawędziach porty i statki ze styropianu. A, że po deszczu wyłaziły ślimaki, to stanowiły najczęściej załogę tych statków. Wymyśliliśmy tą zabawę, gdy się okazało, że nie mogę z taką brawurą jak ty jeździć po kałużach, bo nie mam z tyłu błotnika. Zresztą i tak często korzystaliśmy z jednego roweru. Oczywiście, że nie na co dzień. W takiej jednej zabawie, nie pamiętasz? Zjeżdżaliśmy na jednym rowerze z górki, a w połowie wzniesienia puszczałeś kierownicę i lądowaliśmy w pokrzywach. Teraz wiem, że gdybyś naprawdę ją puścił, to skończyłoby się złamaniem i to z przemieszczeniem. Wiem, że robiłeś to specjalnie, żebyśmy wylądowali na miękkiej trawie, a że były tam pokrzywy... No, cóż to dodawało tej przygodzie hmm... szczypty pikanterii. Rzadko bawiliśmy się w dom, jakoś mnie to nie pociągało. Wolałam podkradać bratu resoraki. Ta obita blachą wiata, skrywająca wejście do piwnicy, pamiętasz? Jakie tam powstawały tory dla tych aut! Rysowane kawałkiem cegły albo – ale to już był luksus – kawałkiem kredy. Albo te budowle z palet, które przywoził do porąbania i spalenia w piecu twój ojciec. Ile to mogło mieć wysokości? Dwa metry? A wydawało się przecież że to ogromy tunel, w wyobraźni tworzący rakietę wysłaną w kosmos, albo kryjówkę jednostki specjalnej. Jesteś też na tej wysokiej, chwiejącej się, spróchniałej drabinie przystawionej do ściany domu. Ściągasz niesfornego kotka, na którego czekam cała we łzach. I na strychu też jesteś. Nie skrywał, tak jak chcieliśmy żadnych skarbów, tak jak nie skrywała ich ziemia w ogrodzie, który próbowaliśmy przekopać. I na dachu szopy, na którą wspinaliśmy się, by opowiadać sobie o duchach. Pamiętasz tą opowieść o klasztorze zapadłym pod ziemię, spod której wystaje tylko krzyż? Wiele razy chcieliśmy iść w to miejsce o północy, bo podobno słychać było bicie dzwonów i płacz ludzi. Nie udało się, tak jak nie udało się wywołać nigdy żadnego ducha. Przepraszam, że nie udało mi się wtedy zadzwonić tak jak obiecałam. Jesteś w tych wszystkich miejscach i w mojej pamięci, choć niektórzy mówią, że już Cię nie ma.

29 paź 2009

Bibliotekarska pensja


F. miała sen.
Pracowała, a jednocześnie studiowała medycynę i aktorstwo. Popołudniowy dyżur. B. zastanawiała się ile pieniędzy F. potrzebuje na te studia.
B.: To podejrzane... Przecież to kosztuje 31 tysięcy za semestr na obu kierunkach... Skąd Ty masz tyle pieniędzy?
F. (niewinnie): Ze skromnej bibliotekarskiej pensji...

28 paź 2009

Taniec

W zasadzie miliony już ekscytują się kolejną edycją programu Taniec z gwiazdami. Blask prezentowanych tam gwiazd jest jednak mocno wątpliwy i należałoby chyba zmienić tytuł programu na Taniec z przyszłymi gwiazdami. Oglądam sporadycznie i fragmentarycznie raczej, jak tylko uda mi się dopaść jakiś odbiornik, do czego specjalnie nie dążę. Po telewizyjnej abstynencji każdy seans, a szczególnie blok reklamowy, staje się dawką uderzeniową. Prezentowane w rzeczonym programie figury przypominają czasem próby nauczenia gracji Pinokia. Brakuje głębi, czegoś nieuchwytnego, jakiejś magii. Znalazłam ją jednak w tańcu pewnej pary, jeszcze sprzed epoki Strictly Come Dancing. Podobno taniec to nieme wyznanie miłosne. Kiedy to oglądam, nie mam co do tych słów wątpliwości:



Library Day

Library Day, czyli dzień kiedy z F. odwiedzamy zaprzyjaźnioną bibliotekę publiczną.
F.: Jak dobrze, że dziś Library Day, potrzebuję tego...
E.: Tak, ja też... Nie muszę nic wypożyczać, wystarczy że pochodzę sobie między półkami, powdycham kurz...

Praca

Za portalem praca.wp:


"Chcieli realizować swoje pasje, pracować zgodnie z zainteresowaniami i wyższym wykształceniem. Ale zarabiali grosze i teraz muszą dorabiać pracując fizycznie. Co dokładnie robią i za ile żyją?
Bibliotekarka: wyprowadzam psy sąsiadów - 1,4 tys. zł netto
- Jestem kierownikiem biblioteki miejskiej, mam jednego pracownika. Zarabiam 1,4 tys. zł na rękę. Biblioteka jest niewielka, mamy stare zbiory i niestety coraz mniej czytelników. Boję się, że zlikwidują naszą placówkę. Przychodzą starsi, często emeryci proszą o jakieś lekkie książki, no i uczniowie po lektury. Jest mi przykro, że na tym stanowisku zarabiam mniej niż np. ekspedientka w sklepie. Można powiedzieć, że jestem bibliotekarką z powołania. Zawsze chciałam pracować z książkami i po maturze poszłam na bibliotekarstwo. Wykonuję swój zawód świadomie, z przekonaniem. Ale byłoby mi trudno żyć tylko z tego fachu, jestem zmuszona dorabiać. Mieszkam sama w starej kamienicy w Krakowie, dużo moich sąsiadów ma psy, dorabiam wyprowadzając pupile znajomych i sąsiadów – opowiada Hanna Gros.
- W Polsce ciągle jest problem z pracą poniżej kwalifikacji. Nie ma statystyk ilu jest pracowników, którzy wykonują zajęcia, która nie odpowiadają ich kwalifikacjom. Specjaliści mówią młodym ludziom, na jakie studia mają iść, jakie kierunki są najlepiej dostosowane do rynku pracy, a jakie nie. Ale przecież nie brakuje takich, którzy chcą iść na niepopularne studia, wiedzą, co chcą robić, co lubią, są określeni i nie obchodzi ich moda, czy rady doradców personalnych, idą pod prąd.

Nie interesuje ich oblegana informatyka, czy prawo, bo uwielbiają fizykę, czy polonistykę. Podziwiam takich ludzi i jest mi źle, że muszą zderzyć się z przykrą rzeczywistością. Nie mogą się realizować, popadają w przygnębienie, depresję, frustrację, mówią, że są na marginesie społeczeństwa, bo muszą sprzedawać hamburgery mając doktorat. W takich sytuacjach radzę elastyczność, wytrwałość i jednak przekwalifikowanie się, najgorsze to trwać w takiej sytuacji – twierdzi Tomasz Grzegorczyk, psycholog."

Przekwalifikować się? Znowu?

Język obcy

Sklep Nara Home, specjalizujący się w wystroju wnętrz.
F. (do sprzedawcy): Przepraszam, z czego zrobiona jest ta szkatułka?
Sprzedawca: Chwileczkę... tu pisze... materiał... hmm... (literując) bones, bones... Nie znam takiego materiału...
F.:Z kości...
Sprzedawca: Aaaa! Bones! Kości!

Urlop


E.: Potrzebuję urlopu...
Q.: ...ja też...
E.: ... co najmniej 4 tygodnie, jakaś woda, plaża, półnadzy kelnerzy roznoszący drinki z parasolką...
Q.: ... i kelnerki...
E.: ... w Bieszczady jedziemy!

27 paź 2009

Znaki zodiaku


Q.: A Ty jaki masz znak w horoskopie chińskim?

E.: Nie wiem... A Ty jesteś Małpą?

Q.: Nie, ale Ty jesteś Trupem...

Kot

Filmik dla Q. - przyszłego właściciela kota. Ku przestrodze ;))


25 paź 2009

Reklama jest wszędzie


Walka stulecia nie zadziwiła mnie swoim rezultatem, a wykorzystaniem pleców zawodników jako powierzchni reklamowych dla sponsorów. Reklama jest wszędzie. Opanowała przestrzeń publiczną stwarzając nową kategorię (ambient media). Kilka przykładów jej dość oryginalengo zastosowania w toaletach pozwolę sobie zaprezentować:

1. Reklama nawilżacza do nosa
2. Część kampani z okazji Światowego Dnia Wody, pod hasłem It takes you 1 second to get drinking water. He has to walk 20 km.
3. Reklama kanału sportowego
4. Reklama prezerwatyw pod hasłem Nigdy nie wiesz kiedy będą potrzebne.
5. Reklama filmu Kill Bill








Mało tego. Reklama opanowała nawet... niebo. Flogos to metoda pozwalająca na tworzenie dowolnych kształtów z mydlanej piany i gazu chemicznego lżejszego od powietrza i wypuszczanie ich prosto w niebo. Flogos może przewędrować nawet do 50 kilmetrów, a pozwala na zaprezentowanie firmy przez około 40 minut, bez szkodliwości dla środowiska naturalnego. Przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją tego typu reklamy, otwierające swe przedstawicielstwa w wielu miejscach na świecie, promuje swą usługę hasłem: The sky is not the limit anymore!

Anatoly Konenko stworzył miniaturową książkę z płatków róż. Użył do tego 28 płatków, pochodzących z bukietów, które podarował swojej żonie. Książeczka, o wymiarach 27*32 mm zawiera wiersze Puszkina o różach właśnie. Cóż, bukiet róż przy tym to bardzo przechodzony  pomysł na zapewnienie kobiety o uczuciu do niej. No chyba, że będzie to pęk czerwonych melancholii, kwitnący księżycowo, których liście mrą srebrzyście... 

A wczorajsza walka "niepokonannego w dwudziestu ośmiu walkach" z góralem, przypominała sposób w jaki na kreskówce pies Chester rozprawia się z kotem Sylwestrem... 



Słowo na niedzielę


I to nawet nie jedno, a miliardy słów w książkach zgromadzonych na 1200 m kw w księgarni Selexyz Dominicanen w Maastricht. Księgarnia mieści się w dawnym, XIII-wiecznym kościele dominikanów. Na ostatnim poziomie trzypiętrowego podestu zgromadzono, jakże by inaczej, książki teologiczne i ezoteryczne. Można poczytać, a nawet wypić kawę przy stoliku w kształcie krzyża. "The Guardian" umieścił tą księgarnię na pierwszym miejscu listy najładniejszych księgarni na świecie. Choć otwarcie księgarni  miało miejsce już trzy lata temu, dowiedziałam się o istnieniu tego miejsca dopiero teraz (WO, nr 42/2009)

24 paź 2009

Na ucho


Kiedy po raz pierwszy usłyszałam singiel z najnowszej płyty Agnieszki Chylińskiej, oniemiałam. I to bynajmniej nie z zachwytu, aczkolwiek trzeba przyznać, że piosenka jest naprawdę dobrze zrobiona, jak zresztą cały album. Jak widać krótka jest droga od rockowej diwy do dyskotekowej dziwy. Bo jak mniemam adresatkami wyśpiewywanych na albumie Modern Rocking piosenek będą szczęśliwe, lub raczej mniej szczęśliwe, bo zakochane niefortunnie, posiadaczki białych kozaczków. Trudno mi bowiem wyobrazić sobie, że kobiecie o nieco bardziej wysublimowanym guście spodobają się wersy w stylu Powiedz tylko słowo, a ośmielę się być sobą (Powiedz). W podobnym stylu skompilowane są wszystkie teksty na płycie, na zasadzie Wyliżę Ci stopy, ale wcześniej posprzątam, ugotuję i wypiorę. Naprawdę szkoda możliwości wokalnych Chylińskiej na takie kawałki, które bardziej pasują Mandarynie, czy innej Paulli.


Po takiej porcji niestrawnych dźwięków warto sięgnąć po coś odżywczego. Prawdziwą ucztą dla duszy jest płyta Dark Eyes Tomasz Stańko Qunitet. Nie jestem znawczynią jazzu, a do niedawna nawet nie przyszłoby mi do głowy po ten gatunek sięgnąć . To muzyka w której odkrywaniu trzeba mieć przewodnika, którego miałam szczęście odnaleźć. Muzyka która porusza we mnie struny pokryte rdzą codzienności. Ta zawarta na opisywanej płycie jest jak podróż do innego wymiaru, jak spacer w deszczu nocą, jak powrót do domu. Trudno jest nawet opisać ją słowami, dlatego najlepiej dać się jej ponieść. Naprawdę warto.

23 paź 2009

Zbędnik weekendowy

Październik to bez wątpienia najgorszy miesiąc w roku i to nie ze względu na brak słońca, fatalną aurę i wiążące się z tym przypadłości. Chociaż to też.... W bibliotece miesiąc ten oznacza tabuny czytelników, stosy książek do opracowania i wyciągnięcia z przepastnych czeluści magazynu. Weekendy, jeśli nie są akurat poświęcone studiowaniu, stają się naprawdę wyczekiwanym momentem wytchnienia. Urozmaiceniu czasu wolnego służyć mogą meble... do seksu. Myliłam się sądząc, że niewiele jest mnie w stanie zadziwić, a o ile dobrze zrozumiałam, gadżety te wykonane są z pianki. Już sobie wyobrażam te posuwiste ruchy... po całym pokoju i próby utrzymania się na piankowym mebelku. Prawdę powiedziawszy o większą dozę ekscytacji przyprawia mnie, jako nałogowego pochłaniacza książek, lampka, która może stać się wygodnym fotelem. Gdyby jeszcze tylko zamontować z boku małą półeczkę na kubek... Ech... Miłego weekendu. :))  

18 paź 2009

Z cyklu Bibliotekarka po godzinach albo rozmowy przy śniadaniu...

Q: Wkurzają mnie te reklamy w Internecie...

E.: Tak... zrobiono badania i okazało się ze reklama internetowa jest najbardziej znienawidzona formą reklamy, dlatego trwają prace nad zamiana jej na reklamę behawioralną dostosowaną do indywidualnego użytkownika, jego psychologicznego profilu stworzonego na podstawie m.in. odwiedzanych stron.

Q.: Uhm... albo inaczej, jak się okaże, ze ktoś odwiedza tylko youporn i redtube, to będzie mu wyskakiwać reklama audiowizualna „O tak, nasza margaryna jest nie tylko smaczna i zdrowa, lecz gwarantuje również nieeeeesaaamowity poślizg! Użyj jej gdzie chcesz, bylebyś tylko ją kupił...”  

E.: Jasne...

Q.: No, co? Kreuję nowe prądy w marketingu...


17 paź 2009

Generacja X, generecja Y, pokolenie Nic?

Podobno należę do Generacji Y, zwanej też Net Generation, Milenials, czy Digital Generation. To podobno ci urodzeni w latach 1980-1995. Podobno jesteśmy (?) następcami pokolenia X – pokolenia czterdziestolatków, pokolenia transformacyjnego, zmuszonego przez warunki gospodarcze do szybkiego rozwoju i takiej też ścieżki awansu zawodowego. Pokolenie Y, pokolenie wyżu demograficznego, mające inny stosunek do stanu posiadania i wartości niż jego poprzednicy. Wierzące, że wszystko jest możliwe. Zuchwali, niecierpliwi, materialiści. Odrzucający autorytety na rzecz autorytetów przechodnich. Strzegący etosu indywidualizmu,niechętni pracy „od-do“, szybko się nudzący i potrzebujący nieustannej informacji zwrotnej, stymulacji rozwojowej. Precyzyjnie określają i komunikują swoje oczekiwania.To podobno moja generacja... I kiedy czytam kolejny artykuł (Marketing w praktyce, październik 2009) na ten temat to nie mogę pozbyć się wrażenia, że te cechy dotyczą w głównej mierze tych przyszłych na świat po 1989 roku. Tych, dla których PRL to bajka o złym wilku, a dla których nie pluszowa, a komputerowa myszka stała się pierwszą zabawką. W moim pokoleniu, rozkraczonym pomiędzy starym, a nowym systemem, jest wielu którym się właśnie nie udało. To po części pokolenie Nic, których nie spoiła solidarnie idea obalenia systemu, którzy nie mieli swojej barykady i nieudolnie próbowali pójść drogą generacji X, która zyskała na transformacji. Jeszcze próbujemy, jeszcze wydaje się że dla nas jest świat, ale już czuć na karku oddech tych, dla których przymioty rzekomej Generacji Y to naprawdę chleb powszedni. I którzy będą bezwzględni w zdobywaniu tego, czego pragną. Bo w generacji Nic jest jeszcze osad polskich kompleksów i niewiary. Czasem przebija warstwa tej polskości, chociaż tak usilnie chce się ją pokryć niebieską tapetą w gwiazdy.

16 paź 2009

Wykład inauguracyjny (studia podyplomowe). Pytanie z sali: Przepraszam, czy ten wykład będzie obowiązywał na egzaminie? Bo nie wiem, czy notować, czy co...

OMG...

13 paź 2009

Do pracy nie mam daleko, dlatego poruszam się per pedes. I zawsze w drodze przyplącze się jakaś piosenka przewodnia. Pół biedy, jeśli jest to jakiś wygrzebany w necie hit w stylu "Co ty mi dasz". Najgorzej jest z kolędami, które zawsze wchodzą do głowy w ciepłe miesiące oraz z piosenkami z dzieciństwa. I nijak nie można się tych dźwięków pozbyć. Wyznaczają rytm pracy, ujawniają się podczas przerwy w postaci gwizdania lub nierzadko radosnego podśpiewywania. Może to zjawisko zaliczono już do zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych ? A oto piosenka przewodnia na dziś:


E.: No i jak było na jodze?
F.: Świetnie! Czuję się rewelacyjnie!!!
E.: Aaa, czyli była to joga z elementami kamasutry...

12 paź 2009

A. donosi o marszu ateistów i agnostyków. Bardzo podoba mi się hasło



Z cyklu Bibliotekarka po godzinach lub czas na zmianę branży...
Oglądamy z Q. wybitne osiągnięcie francuskiej kinematografii - film "13 dzielnica. Ultimatum"
Q. (na widok kolesia z jakąś super bronią): Patrz, ale ma sprzęt... Chciałbym mieć taki...
E.: Jakbym miała taką broń, to zostałabym kilerem...
Q.: Paradoksalnie to nie jest taka prosta sprawa...
E.:No, na gumtree raczej nie można się ogłosić...

Muszę jednak dodać, że film jest naprawdę dobrze zrobiony, sceny walki rewelacyjne, a Cyril Raffaelli jako kapitan Damien Tomaso niczego sobie... ;)

11 paź 2009

W każdym tygodniku, dzienniku i internetowym serwisie dyżurnym tematem stal się stosunek pewnego reżysera z młodziutką dziewczyną. I jak to zazwyczaj bywa wyrok już zapadł. Jest o czym mówić, czym się karmić i niezdrowo podniecać. Stoję w kolejce. Przy kasie na małym prompterze wyświetlają się najnowsze doniesienia z kraju i ze świata. I słyszę: „Patrz Heniu, dwa rodzaje stosunku z nią odbył, skur... jeden, no!” W tej tragifarsie, żadna z ról, ani kata, ani ofiary nie jest do końca jednoznaczna. I naprawdę nie interesują mnie didaskalia. Błazen, zanim został osadzony w roli błazna, był królem. I to jest dla mnie najważniejsze.


p.s  A tak na marginesie...Przyznaję, iż mam takie marzenie (które tym rożni się od życiowego celu, ze jest nierealne i nigdy się nie spełni) że odbieram Oscara właśnie za role w filmie Polańskiego. I to się nie zmieniło, jak również to że moim ulubionym filmem jest „Nóż w wodzie”.


E.: Co myślisz na temat ściągania muzyki z Internetu?

M.: To złodziejstwo... A co chcesz jakąś muzę? Ściągnąłem ostatnio kilka fajnych albumów...


Ostatnio, z racji pojawienia się w Internecie nowego albumu Kultu, jakiś czas przed premierą, na nowo rozgorzała dyskusja na temat ściągania muzyki. Internauci produkują masowo vlepki, znani artyści zabierają głos w tej sprawie i rzecz jasna wszyscy uważają to za złodziejstwo. Rację ma według mnie Nergal (lider grupy Behemot), który twierdzi: „jeśli jakiś zespól nagrywa świetną płytę, to – czy ona znajdzie się przed premierą w sieci, czy tez nie i tak się obroni”. I ze dla prawdziwego fana najważniejszy jest i tak „pełnowartościowy produkt”, „muzyka na wyższej jakości nośniku”. Ściągam i nie będę ukrywała, ze jest inaczej. Nawet album Depeche Mode, który wszak mogę kupić w ciemno, bo dla mnie ten zespól jest gwarancją najwyższej jakości muzyki w tym gatunku, ściągnęłam z sieci, by jakiś czas później móc delektować się jego oryginalną wersją. A albumy Kultu wydają mi się być coraz mniej warte uwagi (nowy singiel uważam za muzyczny gniot) i może właśnie stąd ta medialna burza rozpętana przez Kazika? Z obawy, ze jego muzyka już się nie obroni?

9 paź 2009

Q. poszukuje pracowników do nowej firmy. W liście motywacyjnym jednego z kandydatów można było wyczytać: "Pozwolę sobie na małą dywersję". Podejrzewam, że Q. tworzy nową wojskową formację specjalną...

6 paź 2009

T. donosi o nowym odcinku filmiku Włatcy Móch - "Ksionszka moim pszyjacielem"
Najbardziej podobał mi się tekst: Library są przestarzałe i pracują tam old virgin i mumie... I ta straszna pani bibliokretynka w domu mądrości pokoleń. Jest też jeden plus pracy w bibliotece: jakbym tak w takiej bibliotece pracował, to wiecie ile bym na książkach oszczędził?

5 paź 2009

Biurko cd.

Za plecami mam stosy książek, na biurku piętrzą się góry podręczników - do opracowania. Piszę do Bossa: "Ze względu na ilość książek proszę o dodatkowe biurka, mogą być różowe ;)" Po chwili odpowiedź:"Należy doskonalić umiejętność ustawiania ich w wysokie stosy"
:)))

4 paź 2009

Ponieważ dopadło mnie coś w rodzaju wypalenia zawodowego, a także coś na kształt jesiennej depresji i nic mi się nie chce, dziś pójdę za przykładem jednej z moich ulubionych autorek bloga, niejakiej Isabel i posłużę się cytatem: „Wypoczynek, jak wszystko, kończy się zmęczeniem” Aleksander Dumas, ojciec