14 lis 2019

Dmuchawce, latawce... biblioteka!

Fabuła książki Agnieszki Olszanowskiej "Wianek z dmuchawców", będącej pierwszym tomem sagi,  rozgrywa się w gminie Gradów. Wójt chce zamknąć tamtejszą bibliotekę, którą nazywa "parszywą składnicą makulatury" (czemu trudno się dziwić, skoro w życiu żadnej lektury nie przeczytał).  W tym celu chce powołać kogoś bez doświadczenia w zawodzie na miejsce oddanej bibliotece pani Uli, którą wójt nazywa Starym Czytadłem. Osobą, która może przeszkodzić wójtowi w realizacji planu jest Agnieszka - "powiatowa instruktor metodyczna do spraw bibliotek". W tej części sagi poznajemy także księdza Adama, kościelną - panią Blanche, jej syna Michała oraz Jagodę i jej rodzinę. Ścieżki tych bohaterów raz po raz będą się przecinać na kartach powieści, czasem w sposób zabawny, czasem romantyczny, a niekiedy bolesny. Ten bardzo interesujący i urozmaicony ludzki kalejdoskop daleki jest od idyllicznego obrazu wsi i jej mieszkańców. Każdy zmaga się z wyzwaniem, tajemnicą, emocjami - czasem wydawałoby się nie do uniesienia. Autorka nie portretuje bohaterów w sposób kontrastowy, czy jednoznaczny, co jest dużym plusem tej powieści. Zręcznie rozsnuwa wątki opowieści, by zachęcić czytelnika do sięgnięcia po kolejne tomy sagi. Sagi, której pierwszy tom - ciekawy i przystępnie napisany - powstał, jak mniemam, trochę ku pokrzepieniu i - nawet bardziej - ku refleksji.

A. Olszanowska, Wianek z dmuchawców, Prószyński i S-ka, Warszawa 2019. 

Z oczywistych względów najbardziej zainteresował mnie wątek biblioteki i bibliotekarek. Nie spotkałam jak dotąd w literaturze tak rzeczowego i dobrego opisu naszej profesji. Naprawdę czuć, że autorka jest bibliotekarką z wykształcenia i powołania.
Wspomniana już bohaterka - Ula, zwana Starym Czytadłem - to bibliotekarka, która w zawodzie pracuje "od ponad czterdziestu dwóch lat" i należy "do tego wyjątkowego gatunku bibliotekarek, które na własnych plecach przenosiły wory z księgozbiorem z jednej biblioteki do drugiej, z likwidowanych punktów bibliotecznych do filii, z likwidowanych filii do biblioteki głównej". Czytelnik poznaje historię małżeństwa bibliotekarki i jej początki pracy w zawodzie, obok "starego i zgryźliwego bibliotekarza" - jak określali kierownika czytelnicy. Kierownik udziela Uli listownych porad, kiedy ta zaczyna kierować biblioteką w Gradowie. Pisze do niej: "Pracuj tak, abyś zawsze, w razie kontroli, mogła wykazać się wzrostem wypożyczeń, wzrostem liczby czytelników, zakupów itp. Cokolwiek będziesz robiła, papiery muszą wskazywać, że jest lepiej, nigdy, nie daj Boże, gorzej!". [Piękne!]
Stanowisko po pani Uli przejmuje jej syn - Jarek. Fakt ten - choć jest częścią planu burmistrza - nie podoba się żonie Jarka, która uważa, że "bibliotekarze przymierają głodem" i "wolą książki, zamiast kasę na prawo i lewo trzepać", a "wizja życia u boku męża bibliotekarza tak ją dobiła, że przez chwilę nawet myślała o rozwodzie". Bibliotekarki wprowadzają Jarka w tajniki zawodu i chwalą się, że "od wiosny do jesieni" organizują "rowerowe wycieczki w ramach akcji "Odjazdowy bibliotekarz". [I jak tu nie kochać tej autorki i jej książki?! :) ]
Instruktorka Agnieszka natomiast trafiła do biblioteki na staż absolwencki z urzędu pracy. Wykazała się "znajomością alfabetu", "co nie zawsze jest umiejętnością oczywistą" i "potrafiła bezbłędnie układać książki na półkach". Podjęła też studia bibliotekoznawcze, gdzie "zdobywała tajną wiedzę teoretyczną, która nigdy do niczego nie miała jej się przydać". Agnieszka chce zmienić środowisko bibliotekarskie tak, by ich praca była doceniania i nie kojarzyli się ludziom ze "zwykłymi podawaczami książek i wybieraczami zalegającego na nich kurzu albo ewentualnie  encyklopedią wiedzy, szybszą i bardziej wiarygodną niż Wikipedia, dla zdesperowanych maturzystów". Agnieszka zwraca uwagę, że jej koleżanki po fachu, kierujące małymi bibliotekami, mają "niskie zarobki" i spotykają się "z totalnym brakiem szacunku ze strony władz gminy". 
Mamy wreszcie panią Zofię - jednostkę absolutnie niereformowalną: "Misją i zadaniem biblioteki jest gromadzenie i udostępnianie książek, a te wszystkie klubiki, misie-srysie i inne wygłupy są, moim skromnym zdaniem zupełnie zbędne". Każde zajęcia przyprawią ją o ból głowy, na prośbę o wskazanie ciekawego tytułu informuje czytelnika o wolnym dostępie i własnej odpowiedzialności za wybraną lekturę. Pani Zofia wybiera do biblioteki najmniej przydatne, ale drogie pozycje, by jak najszybciej pozbyć się budżetu i przy okazji nie zyskać nowych czytelników.

Takich "branżowych" smaczków jest w tej powieści znacznie więcej i z niecierpliwością czekam na kolejny tom, by dowiedzieć się jak poradzili sobie bohaterowie i czy wójt zrealizował swój niecny plan,..

Brak komentarzy: