1 gru 2010

Disneyland

Przyznaję, że często kryterium wyboru książki bywa bardzo proste – wybieram te najnowsze, w nie poniszczonych okładkach, jeszcze pachnące drukiem, a nawet nie tknięte przez nikogo. Tym sposobem trafiłam na książkę Stanisława Dygata Disneyland. Rzecz to nie nowa i pewnie ominęłabym ją łukiem szerokim, ale właśnie ukazało się jedenaste wydanie tej książki. Jedenaste... To znaczy, że powstała w roku 1965 powieść nie straciła na swojej aktualności skoro sięgają po nią chętnie czytelnicy i wznawiają wydawnictwa.

Głównym bohaterem, uznanej za najlepszą w roku, w którym powstała, powieści jest sportowiec Marek Arens. Do sportu trafił przypadkowo i nie z własnej woli, dlatego nigdy do końca nie utożsamiał się z dyscyplinami, które uprawiał. Czytelnik ma również wrażenie, że bohater nie do końca utożsamia się z własnym życiem, będącym ciągiem przypadków i zdarzeń, którym Marek poddaje się bezwiednie. Marzy o wielkiej miłości, doniosłych sprawach, tkwiąc w bezruchu niczym kamień obmywany przez wodę wydarzeń. W końcu poznaje kobietę – jak mu się wydaje uosobienie idealnej wybranki, miłości niczym z najsłynniejszego dramatu Szekspira. Jowita, bo tak ma na imię, jawi się niczym antidotum na szarość i stagnację jego życia, a ewentualny związek z nią staje się obietnicą nowego, lepszego życia. A tu pospolitość skrzeczy, chciałoby się powiedzieć, bo na drodze bohatera powieści pojawia się zwyczajna kobieta, z którą związuje się na przekór marzeniu o Jowicie, które to marzenie nie opuszcza go stając się odtrutką na dławiącą realność. Marzenie rozwiewa się wreszcie niczym dym (nie chciałabym ujawniać w tym miejscu zbyt wielu szczegółów fabuły), ukazując zgliszcza po tytułowym Disneylandzie – świecie pozorów, gier, pełnym sztuczności. Pozowane zachowania, wystudiowane uczucia, iluzje, którym ulegają bohaterowie, budując na nich swój świat, stanowią o uniwersalnej wymowie powieści. Dygat opisał – lekko i językiem łatwym do przyswojenia - relacje międzyludzkie jako nieustanną grę, czasem uświadomioną, częściej taką z której nie zdajemy sobie sprawy. Tak bliskie każdemu człowiekowi , niezależnie od czasów w których przyszło mu żyć, pragnienie miłości i relacji niemal idealnej, w której człowiek chciałby się odnaleźć, pisarz konfrontuje z ludzkimi słabościami i rzeczywistością, która niby krzywe zwierciadło zniekształca miraże ludzkiej wyobraźni, sprowadzając je do błazeńskiej maski. Bo to, co wydaje nam się wenecką, kunsztowną i wystudiowaną maską, przybieraną by zmylić otoczenie i zmusić je do innego na nas spojrzenia, jest właśnie maską błazna. Więc niech żyje bal i miłego karnawału...





Brak komentarzy: