Wyobrażam sobie, że pisarz obawia się negatywnych recenzji swojego dzieła, odrzucenia przez czytelników i tego, że mu za jego trud nie zapłacą albo w ogóle opublikować nie zechcą. Dwóch mieliśmy w historii literatury pisarzy, którzy chyba bardziej niż zamkniętych umysłów krytyków obawiali się otwartej przestrzeni.
Agorafobia – bo o niej mowa, to lęk przed otwartą
przestrzenią, który swoją nazwę zawdzięcza niemieckiemu psychiatrze. Carl Friedrich
Otto Westphal jako pierwszy zrelacjonował jej przypadki, za przyczynę uznając
lęk. Dręczył on Juliana Tuwima. W liście
wysłanym z Nowego Jorku do Antoniego Słonimskiego pisał:
Rozchorowałem się nerwowo; wróciły dokuczliwe stany lękowe, agorafobiczne etc., zatruwają mi życie. Prawie wcale nie wychodzę z domu; bardzo rzadko zdobywam się na wyjazd taksówką. (…) A w domu ledwo zipię: jakieś straszne osłabienie , trudno mi się zwlec z kanapy, więc całymi dniami leżę. A lekarze mówią, że jestem zdrów i że to wszystko nerwy. Znam te stany jeszcze z Warszawy, bywało nawet gorzej, ale sam fakt nawrotu tej cholery gnębi mnie okropnie. Mimo, to, a może właśnie dlatego, chcę jak najprędzej wrócić do Polski.
U poety lęk przed otwartą
przestrzenią ujawnił się po raz pierwszy w 1932 r. Niektórzy badacze wskazują,
że przyczyną lęku była antysemicka nagonka na poetę, która też przyczyniła się także do psychicznej choroby matki artysty.
Z agorafobią zmagał się także Bolesław Prus. Utarła się opinia, że jego lęk miał związek z chuligańskim wybrykiem, którego ofiarą padł pisarz po opublikowaniu wyjątkowo niepochlebnego w stosunku do studentów felietonu (no, muszę uważać co piszę). Tak naprawdę jednak już wcześniej zdradzał objawy neurastenii. Wyobrażał sobie katastrofy i skutki tragicznych wypadków.
Prus nie korzystał z szerokich, dobrze oświetlonych klatek schodowych, a bocznych i zaciemnionych wejść do redakcji. Na spacery wychodził wieczorami albo spacerował jedynie w cieniu. Trzeba go było przeprowadzać przez warszawskie place, bo sam nie był w stanie ich pokonać. W pociągach chował się niekiedy w budce konduktora. Unikał towarzystwa mniej znanych osób, bo bał się ich nieprzewidzianych reakcji. W Berlinie wyskoczył z dorożki, która akurat wjeżdżała na most (poobijał się przy tym mocno). Zdarzało mu się, w napadzie lęku, wysiąść na małej stacji kolejowej.
Być może jednak - jak twierdzi Stefan J. Borowiecki (badacz choroby Prusa) - właśnie te lęki przyczyniły się do rozwinięcia talentu pisarza.
Ma Prus swój pomnik w Warszawie. Brzydki dość. Wolę ławeczkę. |
[tekst na podstawie artykułu: Zakładnicy lęku / Cezary W. Domański, Charaktery 6(209), 2014.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz