30 mar 2012
poziom czytelnictwa spada
E:O, a dlaczego nie wystąpi?
MG: Nie wiem...
E: Jak to nie wiesz, przecież przeczytałeś...
MG: Nagłówek przeczytałem...
[W sumie ja też tak czytam. Często. Ma to dobroczynny wpływ na moje zdrowie - mniej się denerwuję. ]
28 mar 2012
poranek
[Rzecz jasna nie złapałam]
MG: Ok... Rozumiem rano jest... Ale kawa wchodzi jak do siebie...
[Nom, Yerba też]
Miłego dnia :)
[chwilę później...]
E: Zaistniałeś na blogu, spodobało mi się to powiedzenie o kawie...
MG: No, widzę, że cytujesz tam najwybitniejszych Polaków...
26 mar 2012
Tallinn
15 mar 2012
Diablo 3
Te odważne jednostki wkraczają na pole bitwy uzbrojone w księgę i pióro, nie chroniąc się w zaklętych płytach czy zwojach łańcuchów, tylko w wiedzy, chowanej i pielęgnowanej od pokoleń. Bibliotekarze nie walczą tylko za naszą przyszłość, ale też o naszą przeszłość.
A to ostatnie zdanie? No przecież gotowy slogan do wykorzystania w jakiejś manifestacji, proteście, liście w sprawie deregulacji, podwyżek etc. ;)
I jeszcze to:
W tych mrocznych dniach, których nadejście antycypuję, wiele zostanie rozstrzygnięte przy pomocy miecza i topora, stali i zaklęcia, przekonany jestem jednak, że to w księdze i zwoju, leży nadzieja na nasze przetrwanie.
No, piękne po prostu... :)
12 mar 2012
Spod prasy
WM: Teraz te tablety są popularne, wkurza mnie to, że jak z nich czytam, to mi się tekst przewraca.
Rafał Bryndal: Może się przewrócić w głowie...
WM: No
RB: A ja twoją książkę tak przeczytałem.
WM: Tak? I przewracało ci się?
RB: Hm
WM: A ona istnieje w ogóle w takiej wersji?
RB: Tak
WM: Ale to piractwo!
RB: E tam, musiałem kupić. Patrz - Fedorowicz, Domosławski. I ty.
WM: A skąd to masz?
RB: Kupiłem. Ponad dwadzieścia złotych zapłaciłem.
WM: A zalogowałeś się? Sprawdzę czy tam jesteś...
RB:Musiałem nawet nymer karty podać.
WM: To dobrze.
RB: Jakiś niższy procent zapłaciłem.
WM: Czyli po prostu taniocha, nie mogłeś w jakiejś księgarni pełnej sumy wydać?
RB: Jechałem na wakacje, chciałem sobie poczytać. Po co płacić za kilogramy.
WM: To nie jest taka ciężka książka!
9 mar 2012
Książka nie zniknie

Wywiad z prof. Baumanem o tym co to znaczy personalizować książkę i dlaczego ona nie zniknie.
Tomasz Kwaśniewski: Panie profesorze, czy coś takiego jak książka zniknie?
Myśli pan, że papierowa książka zniknie?
- Nie sądzę, bo to jest jednak szczególna przyjemność dla wielu ludzi. Ja na przykład bardzo lubię papierowe książki. M.in. dlatego, że jak czytam, to lubię podkreślać w nich to, co zwróciło moją uwagę. Lubię też zaginać rogi, żeby wiedzieć, jak do tego trafić.
- Byłaby to zmiana znacznie mniejsza niż ta, której dokonał Gutenberg. Bo on jednak stworzył nową cywilizację: książki pisane ręcznie na strasznie drogim, niedostępnym materiale przez paru mnichów w paru klasztorach zostały zastąpione czymś, co można było kupić na jarmarcznym straganie, i to za nieduże pieniądze. Rewolucją, której dokonał Gutenberg, było udostępnienie słowa pisanego wielkim masom ludzi. A potem przyszła telewizja i do ubogich nawet mieszkań przyniosła teatr i operę. W internecie jest wiele książek, które można przeczytać, nie płacąc ani grosza. Cała klasyka jest dostępna bezpłatnie. To jest więc dalsze rozszerzenie kręgu ludzi, którzy mają dostęp do książek. Ale koniec końców, drogi panie Tomaszu, to wszystko jest stwarzanie możliwości, a od ludzi zależy, co z tymi możliwościami zrobią. Bo skoro można napisać "Mein Kampf" i je wydrukować w milionach egzemplarzy, to czy wynalazek Gutenberga jest koniecznie postępem?
[źródło]
8 mar 2012
Suchar dnia
3 mar 2012
Shinju (opowiadanie)
Shinju
Drzwi nawet nie zaskrzypiały. A on nie odwrócił się od ekranu monitora. Nie mógł zresztą – nie słyszał jak wślizgnęła się do pokoju. Chodziła jak kot. Wyglądała jak kot – dzikie zielone oczy, mały nos, pociągła twarz. Gdyby jeszcze miała w sobie kocią godność, niezależność mimo bycia zdanym na łaskę człowieka, własne ścieżki, dumę. Gdyby tak potrafiła nie przychodzić na każde wołanie, odwrócić się i pełnym gracji krokiem pójść w swoją stronę, jak kot. Ale ona była psem – posłusznym, wiernym, oddanym psem, gotowym skoczyć za swoim panem w przepaść. Nie zawsze tak było, nie zawsze była psem. Zanim zamieszkali wspólnie żyli w osobnych światach, on czasem tylko orbitował wokół jej planety, czasem stawiał na niej stopy ale dopóki nie postawił tam swojej flagi, była to ziemia niezdobyta. Z biegiem dni to ona stała się księżycem, satelitą krążącym wokół jego planety. To on był Słońcem, a ona świeciła jego światłem odbitym. Może to wina domu rodzinnego – myślała – matki dla której zawsze najważniejszy był ojciec, którego zachcianki zawsze musiały być przez nią spełnione a któremu usługiwała. Może jest tak, że zadomowienie związku, zagnieżdżenie spowodowało w niej wejście w znany schemat, bezwiednie najpierw, a potem coraz wyraziściej, aż do przyzwyczajenia. Może to ona go rozpieściła, doprowadziła do sytuacji w której przyzwyczaił się do jej podporządkowanej, służebnej obecności, nie oczekując iż zaskoczy go nowym hobby – albo jakimkolwiek zajęciem, poza gotowaniem i gotowością. W łóżku. Zasłużyć na jego miłość, zaskarbić sobie jego przychylność i uwagę tym, co wychodziło jej najlepiej – łączeniem w jedno różne ingrediencje i rozłączeniem kolan w odpowiednim momencie. Tak jak kiedyś trzeba było pokazać, że jest się wzorową córką, by choć na chwilę uwaga rodziców skupiona była na niej – małej dziewczynce, a nie na butelce wódki, która wydawała się największym szklanym naczyniem na świecie. Jej zawartość nie miała końca i głośne rozmowy przeradzające się w kłótnie też nie miały końca i na nic się zdało dolewanie wody – zawsze wiedzieli kiedy żyły wypełniała rozrzedzona obietnica lepszego świata. No więc teraz też trzeba było się postarać. Obiad na piątą a jeszcze wcześniej pranie i tak rozwiesić i rozplanować żeby nie za bardzo rzucało się w oczy i takiego płynu do zmiękczania użyć by nie wszedł i nie powiedział, że źle pachnie, i książki ułożyć tak by nie wyglądało że je przeglądała. I nogi wydepilować koniecznie bo może w nagrodę za dobry – nie za słony obiad – dostanie odrobinę czułości, jakieś pogłaskanie po głowie a może nawet powie że fajnie było. I że piersi ma jędrne jak dawniej a nie takie obwisłe jak inne. Obiad, a może nawet deser, gładkie nogi, a może nawet cipka – tak jak lubi. Codziennie. Najlepiej. Wzorowo. A teraz, kiedy weszła do pokoju, nawet nie zauważył jej obecności pochłonięty swoimi anime, światem alternatywnym, inną kulturą, wsysająca go popołudniami niczym gąbka wodę. Zapamiętała z ich wspólnych wakacji podróże metrem i ten tłum różnorodny z którego bezbłędnie wyławiał śmiejące się głośno Japonki o małych stopach i wąskich szparkach, które w myślach nazywała mysimi cipkami. Ona miała norkę. Gdy się podnieciła, gdy nie skupiała się na jego przyjemności, ale zamykała oczy i wyobrażała sobie że dotyka ją inny mężczyzna, robiła się za duża dla niego, jakby przyjemność musiała się rozsiąść w niej, rozlać, ogromnieć. I on myślał, że miała wielu przed nim i to dlatego tak teraz musi się starać by coś poczuć – przewracać ją na brzuch, zarzucać jej nogi na swoją szyję albo przyciskać jej kolana do barków, tak że ledwo mogła oddychać. Najgorzej było gdy musieli użyć prezerwatywy – czuła się wtedy jak piłowana deska, gdyby ta mogła opowiedzieć swoje wrażenia z tartaku. W takich momentach wiedziała, że słowo rżnięcie nie jest przypadkowe na określenie stosunku. Zresztą on nigdy nie używał słów kochać się. Można uprawiać seks, można się pieprzyć (lubisz jak cię pieprzę, co?), rżnąć właśnie (ale bym cię teraz zerżnął), ale nigdy kochać. Takie rzeczy są pomimo, wychodzą na powierzchnię jak zaprane plamy tłuszczu na ubraniu – dopiero za którymś razem. Na początku nie widzisz tych niuansów, nie chcesz widzieć, boisz się – samotności, społecznego odrzucenia – bo co powiedzą jej przyjaciółki – dawno podwójne, a niekiedy poszerzone o potomstwo. Co ona mogłaby im powiedzieć o swoim strachu nie maskowanym troską o dziecko, przypudrowywanym zakupami z jego karty i wakacjami na jego rachunek. Wie, co by usłyszała próbując powiedzieć prawdę – że każdy ma jakieś wady, że on ją przecież kocha, a mężczyźni już tak mają, że nie mówią o uczuciach, że inaczej je wyrażają. I że musi być szczęśliwa. Tak, musi. I inni też muszą, skoro znajdą się w pobliżu. Może jeszcze herbaty, przepraszam, że nie kupiłam twoich ulubionych ciastek. Przepraszam powielone w milionach kopii, rozdawane niczym ulotki, a nie jak komunia. I ciało – żadne tabernakulum – a przydrożna kaplica. Tylko on się nie modlił do niej, to częściej ona padała przed nim na kolana. I otwierała szeroko usta a czasem nadstawiała oba policzki, całą twarz. A potem strasznie piekły oczy, jakby ktoś próbował wyjąć je metalową łyżką. Gorzej nawet niż po przepłakanej nocy, kiedy za powiekami ma się piasek. Nie pomagało przemywanie wodą – można było się tylko położyć i poczekać, aż oczy same się oczyszczą. Gdyby jeszcze można było oczyścić pamięć i serce. Z gruzów złych wspomnień i źle ulokowanych uczuć. I zdobyć się na odwagę – odłożyć talię kart i powiedzieć nie gram więcej, nie gram z tobą. Jest od niego zależna uczuciowo, choć czasem dostaje ochłapy, rzucone w progu czułe słowo, rzadziej gest zapadający głęboko w pamięć, bo rzadki – niczym jakiś egzotyczny motyl albo ten żółty zwiastujący nadejście cieplejszych dni. Tylko one nie nadchodzą albo przeplatają się z burzowymi chmurami jego spojrzeń, gradem niemiłych słów. Nigdy nie pomyślałaby że jest tyranem, Syberią uczuć, raczej że jest bardzo introwertyczny. Kupiła nawet kiedyś poradnik o tym jak żyć z zamkniętym mężczyzną, tylko nie napisali tam jak żyć z jego niemal zawsze zamkniętym na głucho sercem. Więc teraz stoi w progu pokoju a dziwne uczucie wypełnia jej przełyk. Podobne do tego, które pojawia się chwilę przed sprowokowanymi wymiotami. Bo kiedy nie wypełnia myśli słowami, myślami kiełkującymi po przeczytanych lekturach, napełnia żołądek jedzeniem. Otula się od wewnątrz. A potem pozbywa się tego jak rzeczy z nadbagażu – w pośpiechu, ukradkiem. Chrząka, a on odwraca się od szklanej obietnicy łatwiejszego życia, codziennego mamidła. Mam dla ciebie niespodziankę – wypowiada cicho te słowa jakby rzeczywiście wierzyła w to, że za drzwiami ma ogromną paczkę przewiązaną czerwoną wstążką, coś co go ucieszy, na co zareaguje z niedowierzaniem, no kochana, naprawdę to dla mnie, nie trzeba było. Przestępuje z nogi na nogę, bo nie wie jak to powiedzieć. Jak słowami wyrazić plan, który zalęgł się w jej głowie wiele dni wcześniej. Jak przyznać się do tego, że to z największej, jak jej się wydaje, do niego miłości, to wszystko. Bierze głęboki oddech, ale płuca bronią się bólem w klatce piersiowej. Jakby był to ciężar ponad miarę, a przecież ma to wszystko dokładnie przemyślane, a uczucia ułożone, opanowane. I wreszcie wyjaśnia zniecierpliwionemu mężczyźnie o co chodzi. I co ma dla niego. Spełnienie jego marzeń. Nie było łatwo, ale pieniądze mogą wiele zdziałać, niezależnie od kulturowego kręgu. Dziewczyna długo się opierała, ale ona czuła, że to nie pierwszy raz robi to za pieniądze. Za fasadą jego zdziwienia dostrzegła cień lubieżności. Pragnienie, które wybiegło poza społeczne uznanie. Poznaj Kasumi – powiedziała wreszcie i cofnęła się do wyjścia, delikatnie zamykając za sobą drzwi.