29 lip 2009


„Staszewski dalej indagował pisarza przez telefon.
-I co było później w twojej powieści?
-No przecież ją czytałeś.
-Tak, ale chciałbym wiedzieć, gdzie znalazłeś źródła.
-Na komendzie, w archiwum miejskim, w IPN-ie, w bibliotece uniwersytetu i bibliotece politechniki.
Westchnienie.
-To oni na uniwerkach trzymają takie pierdoły?
-O Jezu! Człowieku, toż ci tłumaczę!- Andrzej musiał czegoś nadużyć, bo głos miał zdarty. –Wchodzisz do biblioteki i co widzisz?
-No, co widzę? – teraz Staszewski był niepewny.-A co powinienem widzieć?
-Ty pewnie widzisz mur książek.
Staszewski zgodził się natychmiast:
-Tak. Całe ściany obstawione woluminami.
-A wiesz, co ja widzę?
-Co?
-Dwie przepiękne bibliotekarki [F. to niewątpliwie o nas ;) ] Totalnie znudzone swoją pracą. –Andrzej zmienił tom. – A wiesz, co one widzą?
Staszewski był coraz bardziej zainteresowany.
-Co?
-Fajnego faceta, który patrzy im w oczy, który mówi do nich ciepłym barytonem [Boss? ;)], który przyniesie ze sobą czekoladki i który, najważniejsze, wysłucha ich bredni na temat życia, które nieodwołalnie muszą powiedzieć. [tu mnie wkurzył...]
-O kurde! Rżniesz je? [...i tu też]
W głosie pisarza zabrzmiało zdziwienie:
-No szlag! Zwariowałeś?
-Nie, no tak tylko pytam.
Nie wiedział jak się wycofać.

-Ja nie chcę przynieść do domu AIDS ani niczego podobnego [o i tu...] Już mam w ciele kilkanaście kultur bakterii od różnych kobiet.
O kur zapiał. Erotoman gawędziarz.
-To co z nimi robisz?
-Zabawiam. Pokazuję, że ten dzień nie jest stracony na nudną pracę jak każdy inny. A wtedy one robią cuda.
No, nie taki gawędziarz znaczy. Staszewski natychmiast wyobraził sobie dobrą dziesiątkę pozycji seksualnych, które można by określić mianem „cudu”.
Niestety, rozczarowanie:
-Przynoszą materiały, o których tylko najstarsza bibliotekarka wie, gdzie leżą. A tam są kopalnie króla Salomona”.
Ten fragment przytaczam z wiadomych powodów. Książkę pochłonęłam w jeden dzień, co rzadko mi się zdarza. Fakt, że autor „Waniliowych plantacji Wrocławia” nigdy mnie jeszcze nie zawiódł. Zaczęłam czytać nad jeziorem i opowieść tak mnie wciągnęła, że nawet nagrzana od słońca woda nie była atrakcją na tyle, by odwieść mnie od lektury. Zwinęłam się do domu dopiero, gdy zagęszczenie wrzeszczących dzieciaków na metr kwadratowy plaży, osiągnęło stan krytyczny.

Brak komentarzy: