Gdybym był bibliotekarzem w Szadku, to może by mi było lżej w życiu. Miałbym żonę, dzieci i ewentualnie byłbym nieszczęśliwy na swój sposób, inaczej, ale nie tak jak tutaj, gdzie stres jest codziennością.Tak pisze o swojej pracy znany wszystkim prezenter radiowy. Jego pierwsza książka pozostawiała pewien niedosyt. Była jak lizanie cukierka przez papierek. Tu dostajemy cały cukierek, nawet z odrobiną nadzienia. Fani pana Marka - do których się zaliczam - na pewno będą usatysfakcjonowani. Jego wyznania czyta się jednym tchem, mimo, że nie są jakieś szczególnie sensacyjne. Są takie jak on albo inaczej takie jak chcielibyśmy widzieć samego pana Marka - proste, szczere, bezpretensjonalne. Jak sam pisze:
Na szczęście jestem normalniakiem. Nie mam problemów ze wścibskimi fotografami, nikt mnie nie śledzi, nikt nie robi mi zdjęć - bo ja po prostu nie bywam, nie ustawiam się na ściankach reklamowych podczas rautów.
Sporo jest w książce o tym jego wycofaniu, samotności z wyboru, schowaniu w świecie muzyki. O zwyczajności:
Wstaję rano, ta sama marka pasty do zębów od zawsze, ten sam od zawsze krem, wyjazd do radia. Ale ja to lubię, mnie się to podoba. Uwielbiam zwyczajne, szare dni, bez robienia życiowych szpagatów.
Są podróże do Australii, okraszone kolorowymi zdjęciami. Jest też trochę o książkach:
Książki? Strasznie ciężko było mnie namówić do czytania. Moja siostra pochłaniała jedną za drugą, ja niespecjalnie rwałem się do czytania.
Nie obyło się jednak bez fascynacji:
W szkole średniej zapisałem się do kółka recytatorskiego, gdzie naszą opiekunką była pani Łopacka. Tam poznałem Opowieść dla przyjaciela Haliny Poświatowskiej, literaturę, która mną zawładnęła. Nauczyliśmy się tego tekstu i zrobiliśmy przedstawienie dla całej szkoły. Pamiętam, że przepisywaliśmy sobie tę książkę Poświatowskiej, bo była niedostępna nawet w bibliotekach. (...) Wcześniej, w Szadku, też mieliśmy kółko recytatorskie, spotkania odbywały się albo w sali nad strażą pożarną, albo gdzieś w bibliotece. Bibliotekarzem był Jeremi Kowalski, który organizował wieczorki z poezją - myśmy się schodzili, były świece, jakiś tam pączek, kawa, herbata. Dla takiego miasteczka jak Szadek te recytacje były wydarzeniem.
Co prawda mój świat to muzyka, ale mam też "moje" książki i filmy. Kolos norweskiego pisarza Finna Alnaesa, słabo znana w Polsce, która w szkole średniej mocno mnie poruszyła. Najkrócej mówiąc, to rzecz o zaniechaniu, o tym na ile ktoś, kto nie reaguje na zło, ponosi za nie odpowiedzialność.
Jest to też książka o wierności sobie i swoim wyborom. Może to ta wartość dodana, która sprawi, że po książkę sięgną nie tylko fani prezentera. Warto skorzystać z zaproszenia pana Marka do jego świata.
fot. Eva Scriba |
2 komentarze:
Niech żyją radioci!
Sto lat!
Prześlij komentarz