4 paź 2012

ale nie jestem feministką

Człowiek, gdy potrzebuje potwierdzenia swoich myśli zwraca baczniejszą uwagę akurat na te fragmenty jakiejś wypowiedzi, które tego palącego tematu dotyczą. Z wywiadu jaki Maria Peszek udzieliła Jackowi Żakowskiemu zwróciłam uwagę na te, które dotyczyły jej świadomego wyboru odnośnie nieposiadania dzieci:

Dawanie życia to podstawowy wyznacznik kobiecości. Biologicznie i zwłaszcza społecznie. Kiedy mówiłam lekarzom, że nie planuję dzieci, potrafili mi mówić, że jestem zboczona albo zaburzona. (...) Jeden z lekarzy wprost mi walnął: niech se pani zrobi dziecko. W ciąży smutek przejdzie. To było, jakby mi wsadził rękę w majtki i w mózg jednocześnie. Nie jestem feministką, ale to mi się wydaje okropnie poniżające. Kobieta musi mieć prawo zdecydować, czy będzie miała dzieci. Jak nie chce, to nie może słyszeć, że jest zboczona, niekompletna albo nienormalna. 

To jest odstępstwo od normy gwarantujące przetrwanie wspólnoty. Każde społeczeństwo się takich odstępstw instynktownie boi. 

Ale to nie społeczeństwo jest w ciąży, rodzi, karmi, wychowuje. Społeczeństwo tylko oczekuje. Jak oczekuje podatków, to dla mnie jest OK. Jak oczekuje życia albo śmierci to dla mnie za dużo. 

Ale oczekuje.

I to jest problem. 

[Dalej jest jeszcze odważniej:]

Przeczytałam przypadkiem u Houellebecqua, że ludzie zmiażdżeni poczuciem swojej znikomości decydują się zrobić sobie dziecko, żeby nadać jakikolwiek sens własnej egzystencji. Miałam takie myśli, że dziecko natychmiast nada temu wszystkiemu sens i sprawi, że będę musiała fizycznie egzystować, żeby DNA, które postanowiłam przekazać, przetrwało. Ale Houellebecq doszedł od tego stwierdzenia do odmowy prokreacji. I ja też. Bo zdałam sobie sprawę, że byłoby to wobec tego DNA...

...człowieka, dziecka...

Byłoby wobec niego potwornie nieuczciwe, gdyby przyszedł lub przyszła na świat z powodu mojej niemocy. Czułam smutek i miałam poczucie wielkiej winy, że nie chcę urodzić dziecka, ale wiedziałam, że to poczucie byłoby jeszcze większe, gdybym je miała, żeby pozbyć się smutku. 


Jakbym czytała własne myśli. Dodałabym do tego strach. Przed doświadczeniem, które przerasta nawet wyobrażenia, choć wydaje się takie zwyczajne, żeby nie powiedzieć naturalne. I jeszcze tytuł piosenki Nie wiem czy chcę. Ech...

12 komentarzy:

Mar pisze...

słyszałam o tym wywiadzie już dwa razy, ostatnia chwila by kupić i przeczytać.

zadany przez Ciebie temat Evo, dla mnie osobiście też ważny i trudny. Napisze tylko tyle.

Mar pisze...

tylko że ja nie wiem, czy nie jestem feministką. Mam coraz większe wrazenie, ze feminizmu uczy mnie samo życie, nie trzeba iść na gender studies

inwentaryzacja krotochwil pisze...

Moim zdaniem przetrwanie wspólnoty gwarantuje rozmnażanie właśnie. Stąd ten strach przed programową bezdzietnością.
Dobrze w każdym razie że ową bezdzietność promuje przedstawicielka młodszego pokolenia i jakoś bardziej taktownie, niż ta nieszczęsna Czubaszek.
Pozdrawiam
ps. a nagłówek bloga z opcji full romantik (kiedy tu pierwszy raz zajrzałam) robi się coraz bardziej biczi ;)

Eva Scriba pisze...

To, że jestem kobietą świadomą jest dla mnie tożsame z tym, że jestem feministką. Niestety samo pojęcie obrosło strasznymi konotacjami. A temat... Co tu dużo mówić... Ciężki jak cholera.

paranoid android pisze...

Ta piosenka jest bardzo smutna.

Rozumiem kobiety, które nie chcą mieć dzieci, bo dzieci to codzienna harówka, stres, odpowiedzialność. I czasami sobie myślę, że nie chcą ich z wygody, bo tak łatwiej:)

Nie lukruję macierzyństwa, bo to nie jest bułka z masłem:) Jednak uważam, że kobiety bezdzietne tarcą coś ważnego. Ale jest to ich wybór, ich sprawa.

Eva Scriba pisze...

@inwentaryzacja: Dziękuję. Hmmm... może to ja robię się bardziej biczi... ;)
@paranoid: Piosenka jak i cały album. Nie wiem co Ci powiedzieć - to sprawa często bardziej złożona niż wygoda, czy ucieczka przed odpowiedzialnością. Pozdrawiam ciepło.

Anonimowy pisze...

Przeczytałam ten wywiad w całości. Co do tematu, to już wiele godzin na temat przegadałyśmy i pewnie jeszcze wiele przed nami. Chyba nie da się pomieścić złożoności problemu w komentarzu.
Zastanawia mnie ostatnio jednak inny aspekt tego samego problemu - rola mężczyzn, a konkretnie tego jednego, który jest przy nas i potencjalnie może być tatą naszych dzieci. Zastanawiam się na ile jego postawa, gotowość, nastawienie determinuje podjęcie decyzji o macierzyństwie. Ciągle mam w głowie echa artykułu z Wysokich Obcasów: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53581,12506148,Ona_jest_w_ciazy__utyla__ma_hemoroidy__Ojciec_sie.html

Eva Scriba pisze...

Dziecko to jest największy dar i poświęcenie jakiego dokonuje kobieta. Tak jak piszesz - pytanie czy mężczyzna jest gotowy na ten dar, potrafi mówić o swoich potrzebach w tym zakresie. Ba, potrafi zadecydować czy chce być ojcem. Idealna jest sytuacja kiedy od początku wiadomo i jest zgoda w tym zakresie. A co jeśli jest to pragnienie tylko jednego z partnerów? Rozstanie? Czy poświęcenie swoich przekonań w imię pragnień tej drugiej osoby? Gdzie jest ta granica uszczęśliwienia? A przy tym trzeba mieć na uwadze szczęście powoływanej na świat istoty. Ile ta druga strona - idąca na zgniły kompromis - wytrzyma? Czy dziecko powołane do życia w ten sposób nie odczuje niechęci jednego z rodziców? Nawiasem mówiąc świetnie o tym mówi film Musimy porozmawiać o Kevinie. I wreszcie ile w pragnieniu posiadania dziecka jest rzeczywistej chęci z tworzenia rodziny, a ile strachu przed samotnością, obaw przed wypaleniem związku, czy wreszcie społecznego nacisku?
Pozdrawiam ciepło.

Anonimowy pisze...

...no właśnie. Mam wrażenie, że poruszenie tego tematu to otwarcie przysłowiowej puszki Pandory.Mnożenie trudnych pytań.
Oglądałam "Porozmawiajmy o..." - przejmujący film, wciąż gdzieś pod skórą.
Dobrego piątku.

Mar pisze...

czuje się idiotycznie jak słucham tej piosenki, jakbym weszła w czyjeś najbardziej intymne rozmowy, trudno się tego słucha...

Anonimowy pisze...

Temat jest tak niewygodny, że wiele osób woli udawać, że nie istnieje. Wszak gryzie się z estetyką centrum handlowego. Pozdrawiam, Asia

bibliotekareczka pisze...

Oj, Ewa. Jak dobrze, że jest ktoś, kto ma odwagę poruszać takie niewygodne tematy. Ja z macierzyństwem czuję trochę wystrychnięta na dudka. Bo facet zawsze może spakować się, wyjść i olać wszystko, a kobieta nigdy tak nie zrobi (oczywiście są wyjątki). Nie myślałam, że będzie łatwiej, ale że będzie mi towarzyszyła jakaś większa...hm... euforia;-) A są to czasem godziny samotności spędzone przy łóżeczku. I wiem, że nie będę miała drugiego dziecka i taka jest moja wola. I dziwi mnie, że tyle ludzi (polityków, kościół) chce decydować o tak intymnych i osobistych sprawach kobiety.
I też nie przepadam, gdy kobieta mówi, że urodzenie dziecka to jej największe osiągnięcie. Myślę, że to raczej sprawa fizjologiczna. Dla mnie dużym osiągnięciem będzie, jeśli mój syn jako dorosły człowiek będzie szczęśliwy. A ja staram się ciągle pokonywać jakieś swoje słabości, dążyć do WIECEJ, DALEJ, rozwijać się.
Ale żeby nie było tak jakoś pesymistycznie, to przyznam, że dopiero po urodzeniu dziecka poczułam się kobietą, a nie dziewczyną. Dziecko dało mi dużo siły i jakiś rodzaj spełnienia. I myślę, że będzie coraz fajniej, jak mały będzie coraz większy i bardziej świadomy. Ale pewnie nie tak fajnie jak w filmach. Po prostu inaczej;-)))