Kochaliśmy rodziców, naszą uwielbianą przez wszystkich matkę i przystojnego ojca, który osiwiał przed czterdziestką. Kochaliśmy i baliśmy się ich. Baliśmy się, bo wiedzieliśmy, że są nieszczęśliwi.
Dzieciństwo postrzegam tak, jakby zdarzyło się komuś innemu, komuś, kogo nie rozpoznaję; widzę krótkie filmiki, w których jestem drugoplanową postacią.
Wieczne i dla małego dziecka niekończące się kłótnie, wyczuwalne napięcie między rodzicami, głębokie pokłady nieszczęścia i nieuleczonego nigdy smutku, skłonność rodziców do alkoholu oraz brak głębszego zainteresowania dziećmi, kładą cień na dorosłe już życie opowiadającego historię syna:
Nigdy nie docieramy tam, gdzie zamierzaliśmy się znaleźć i wszystko wydaje się płaskie, głupie i niewarte zachodu. W końcu to my sami stajemy się najcięższym brzemieniem, jakie musimy nieść.Wstrząsająca powieść Roberta Goolricka jest tak naprawdę opowieścią biograficzną. To kadry jego własnego dzieciństwa, pisane z perspektywy osoby starającej się zrozumieć, to co miało miejsce. Ostatni rozdział poświęcony jest motywom takiego rozliczania się z przeszłością, gdzie pisze on między innymi:
Żyję sam. Sam od dwudziestu pięciu lat. Nie doświadczam niczyjego dotyku, nie znajduję ust do pocałowania. Kiedyś lekarz zapytał, czy chrapię, i musiałem wyznać, że nie wiem. Upokorzony historią własnego życia.
Jeśli nie zaznajemy miłości od tych, którzy powinni nas kochać, będziemy jej szukać stale - tak jak człowiek po amputacji próbuje wymacać uciętą nogę, a były palacz po piętnastu latach przerwy nagle sięga po papierosa. Brzmi banalnie, ale to prawda.
Opowiadam, ponieważ tęsknię za pięknem życia, o którym słyszałem, a którego nie znam, z którego mnie wykluczono, i tęsknota nigdy nie mija.
Powieść może być ważna dla tych, nad którymi wisi, niczym chmura smogu, trudna przeszłość.
fot. Eva Scriba |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz