4 sie 2016

Czego nie wolno bibliotekarce?

To byłby dobry temat na felieton, ale rzecz tym razem także dotyczy książki. Konkretnie książki "Jeszcze jeden dzień". Jej autor - Mitch Albom - nie dołączy do grona moich ulubionych pisarzy. I to nie dlatego, że brakuje mu warsztatu (miliony sprzedanych na całym świecie egzemplarzy o czymś jednak świadczą - chociaż zawsze w takich chwilach przypomina mi się to powiedzenie o gównie i muchach), ale dlatego, że nie lubię w książkach ckliwości. Takie - ujmując rzecz metaforycznie - mydło z cukrem do mnie nie przemawia, po prostu. 


Główny bohater - Chick - któremu życie dało w kość, dostaje od losu szansę, by spędzić jeden dzień z nieżyjącą już matką. Jest to dla niego okazja do wspomnień i wyliczenia tych wszystkich chwil, kiedy matka - bez względu na to co zrobił - stanęła w jego obronie i kiedy on nie stanął po stronie matki, mimo, że miała rację. Jedna z takich sytuacji ma miejsce w bibliotece - i jak się pewnie domyślacie był to główny powód dla którego sięgnęłam po książkę "Jeszcze jeden dzień". Oto relacja z biblioteki:

Mam dziewięć lat. Jestem w miejscowej bibliotece. Kobieta za biurkiem spogląda na mnie zza swoich okularów. Wybrałem "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne'a. Podobają mi się rysunki na okładce i pomysł, żeby ludzie mieszkali w oceanie. Nie zajrzałem do środka, żeby sprawdzić, jak trudne są słowa czy jak mała jest czcionka. Bibliotekarka mi się przygląda. Koszula wyłazi mi ze spodni, jedna sznurówka się rozwiązała. 
- To za trudne dla ciebie - mówi.
Patrzę, jak stawia książkę na półce za sobą. To tak, jakby zamknęła ją w sejfie. Wracam do działu dziecięcego i wybieram książkę z obrazkami o małpie. Wracam do biurka, a ona akceptuje ją bez komentarza
Kiedy mama podjeżdża samochodem, gramolę się na przednie siedzenie. Zauważa, jaką książkę wybrałem.
- Nie czytałeś już tego? - pyta.
-Pani nie dała mi tego, co chciałem.
-Jaka pani?
-Pani bibliotekarka.
Gasi silnik.
-Dlaczego nie chciała ci dać?
-Powiedziała, że to dla mnie za trudne.
-Co jest dla ciebie za trudne?
-Tamta książka.
 Matka wypycha mnie z samochodu. Prowadzi mnie przez drzwi i prosto do biurka. 
- Nazywam się Benetto. To mój syn Charley. Czy powiedziała mu pani, że jakaś książka jest dla niego za trudna? Bibliotekarka sztywnieje. Mama jest od niej znacznie młodsza i zaskakuje mnie jej ton, zważywszy na to, jak zazwyczaj zwraca się do osób starszych. 
- Chciał wypożyczyć "Dwadzieścia tysięcy  mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne'a - mówi, dotykając swoich okularów - Jest za mały. Proszę na niego spojrzeć. 
Opuściłem głowę. Wystarczyło na mnie spojrzeć. 
-Gdzie ta książka? - pyta mama.
-Słucham?
-Gdzie ta książka?
 Bibliotekarka sięga za siebie. Rzuca powieść na blat, jakby jej ciężar miał dowieść, że ma rację. Matka bierze książkę i wciska mi ją do rąk. - Niech pani nigdy nie mówi dziecku, że coś jest za trudne - warczy - I nigdy - PRZENIGDY - temu dziecku. 
Zanim zdążyłem się zorientować, wychodzę, wypchnięty przez drzwi, trzymając kurczowo Juliusza Verne'a. Mam uczucie, jakbyśmy właśnie obrabowali bank, oboje i zastanawiam się, czy będziemy mieć z tego powodu kłopoty. 

Opisana sytuacja - choć jest literacką fikcją - jest dobrym przykładem na schematyczne działanie w pracy z czytelnikiem. Szybkie zaklasyfikowanie do grupy wiekowej na podstawie wyglądu i bezrefleksyjne działanie, mogące zrazić młodego człowieka do biblioteki na długi czas. Gdyby bohaterce tego fragmentu przyszło w rzeczywistości wypożyczyć sześciolatkowi Harrego Pottera, pewnie padłaby trupem za tym swoim biurkiem ;)

3 komentarze:

Izabelka pisze...

Święta racja! :-)

Anonimowy pisze...

Dawno, dawno temu, "będąc młodą bibliotekarką" i pracując w filii dla dorosłych z wielkim entuzjazmem zaproponowałam odwiedzenie biblioteki dla dzieci, która była "drzwi w drzwi" małej dziewczynce, towarzyszącej mamie. Mama z lekkim uśmiechem stwierdziła, że córka nie umie jeszcze czytać. Przeprosiłam, odpuściłam. Dziś żałuję, bo czy brak umiejętności czytania jest dla dziecka przeszkodą do obcowania z książką? Przecież ta mała nauczy się czytać (dziś już umie, ciekawe czy korzysta z biblioteki) i tylko poszerzyłaby zakres korzystania z biblioteki. Do dziś mi zostało, że zapisałabym wszystkich, bo cóż może być lepszego od dobrej książki?
Owszem, kształtowanie czytelnika, dobór właściwej literatury, jak najbardziej leży w gestii bibliotekarza, ale jeżeli czytelnik, również ten mały, ma na coś ochotę, trzeba dać mu wolność wyboru.

Eva Scriba pisze...

Zgadzam się! Wiele tak naprawdę zależy od bibliotekarza, jakie w umyśle młodego człowieka pozostaną skojarzenia z biblioteką po pierwszym z nią kontakcie. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.