11 maj 2019

Biblioteka jak wychodek i pogrzeb zawodu

Mocny tytuł? Tak miało być... Trochę dla przyciągnięcia uwagi (nikt nie czyta blogów, wszyscy oglądają filmiki na YT), a trochę dlatego, że dziś mam dla Was  fragmenty z tekstu prof. Jacka Wojciechowskiego (Bibliotekarz 1/2019, s. 43):
Zawód bibliotekarski - w istocie tak jak inne, z całą pewnością nie gorszy od wielu - znalazł się ostatnio w opiniodawczym dołku. Psy wiesza na nim każdy kto chce, albo nawet wypina tyłek i obiegowy prestiż profesji skarykaturyzował nam się całkowicie (...). Lekceważące dołowanie emanuje już nie tylko z rozległego otoczenia, lecz również z własnych, wewnętrznych kręgów zawodowych - sami siebie nie szanujemy (...). Gdzieś w mysich dziurach utknęły elity zawodu. Nie daję wiary, że ich nie ma w ogóle, ale elity milczące to są ćwierćelity (...). Istnieją wprawdzie rozmaite zrzeszenia, związki, stowarzyszenia, korporacje, powoływane dla obrony oraz wspierania bibliotek, ale ich skuteczność nie przekracza wartości zerowych. Nie wynika to ze złej woli, ale efektywnych form interwencji nikomu nie udało się wyczarować (...). Inny sposób polega więc na tym, żeby zapracować na prestiż swojej biblioteki w otaczającym środowisku własnym: lokalnym, szkolnym, albo uczelnianym. Czyniąc z biblioteki wielozadaniowy ośrodek okolicznie potrzebny - jak sklep, szpital, wychodek lub dobra lodziarnia. Cokolwiek może nazywać się bowiem dowolnie (słowo "biblioteka" na razie nie uchodzi za nieprzyzwoite), a jeżeli otoczeniu do czegoś służy, to świadomość pożytków nakręca się sama (...). Sens ma - i tym samym przetrwa - ta biblioteka, która w swoim otoczeniu jest użyteczna. I to wyznacza przyszłościowy azymut: o takie środowiskowe przeświadczenie trzeba zadbać przede wszystkim i w każdy możliwy sposób (...). Slogan, truizm, stereotyp, banał, frazes, komunał? Tylko wtedy, jeżeli nie ma realizacji. Bierność to pogrzeb zawodu. 
[źródło]
 Ta "dyrektywa produktywna" przedstawiona w tym krótkim tekście bardzo mi się podoba. Bibliotekarz bez względu na to w jakim dziale pracuje musi być użyteczny. Musi być rzemieślnikiem. Oczywiście są tacy którzy są w tym zawodzie artystami (nie lubię słowa elity). To oni tworzą te wszystkie wspaniale projekty, szkolą innych, są lokomotywami zmian w zawodzie. Większość z nas (jak sądzę) - na czele z piszącą te słowa - winna być rzemieślnikami właśnie i po prostu dobrze, rzetelnie wykonywać swoją robotę. Każdego dnia. Nie dla misji, nie dla idei, nie dla celów wyższych (jak zwykło się tłumaczyć niskie uposażenie pracowników kultury). Dla czytelnika. By nie wychodził z biblioteki z niczym.  Żeby być dobrym rzemieślnikiem uczciwie wykonującym codzienną pracę potrzeba dobrych wzorców (pomimo uwolnienia zawodu). Czasu. Chęci. Mądrych zarządzających. Takich którzy nie traktują bibliotekarza jako wazonu do przestawiania z miejsca na miejsce, tylko dają mu możliwość tworzenia relacji z użytkownikiem w lokalnym środowisku.  Chętnie poznam Wasze zdanie - podzielcie się nim proszę w komentarzach. 

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ja się czuję bardzo potrzebna tu, gdzie jestem - młode osiedle w dużym mieście, mogłoby się wydawać, że wszyscy tylko kupują książki, a nie, jednak też wypożyczają i rozmawiają o nich. Przez moich czytelników czuję się doceniana. To raczej społeczeństwo i rządzący ogólnie nas nie szanują pewnie przez marne zarobki i przekonanie o miałkości tej pracy.

Eva Scriba pisze...

Dziękuję za komentarz i bardzo trafne spostrzeżenie :)