15 lut 2010

Pokoncertowo

Brakuje mi słów, żeby opisać to co działo się na obydwu koncertach Depeche Mode w Łodzi. Pierwszy spędziłam głównie na próbach dostania się pod samą scenę, a przy przedostatnim utworze "Behind the wheel" zemdlałam. Złośliwi twierdzą, że to dlatego iż spojrzał na mnie Dave Gahan. Jest to zatem jedyny mężczyzna, który jest w stanie doprowadzić mnie do omdlenia, cała reszta wywołuje co najwyżej mdłości. Drugi koncert zaś był dla mnie prawdziwą ucztą - stałam pod samymi barierkami i delektowałam się tym muzycznym spektaklem. Najbardziej podobał mi się na nowo zaaranżowany "Personal Jesus".

Ciałem w pracy, myślami nadal w Łodzi...

Pozytywnie zaskoczył mnie też suport Nitzer Ebb. Filmik niestety z innego koncertu.

2 komentarze:

Zielona Mama pisze...

Nasuwa mi się tylko jedno słowo " o fuck " ! ;) Nic dziwnego że padłaś...słysząc jak tłum ludzi śpiewa to samo co ty...widząc kogoś kogo uwielbia się tyle czasu na żywo...nic dziwnego...też bym padła widząc Szaruka ;)

Posen pisze...

Trafiłam wreszcie na Twojego bloga. Cholera, a miałam robić weekendowy odwyk od internetu, no i znowu nic z tego ;-) Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrówka (słyszałam żeś lekko chora. Podobno pół naszego autokaru wróciło z katarem).
Do szybkiego, mam nadzieję, zobaczenia

Magda (psychofanka \m/ ;-) )