Dziś fragmenty felietonu Pauliny Małochleb "Jedną książkę w domu już mamy, druga niepotrzebna":
"O tym, w jaki sposób dzieci spędzają czas pozalekcyjny, decydują rodzice
w porozumieniu z wychowawcą. Oni ustalają też, jakie prezenty dostają
na Mikołaja.(...).
Przed ostatnimi mikołajkami nieśmiało
zaproponowałam na szkolnym zebraniu, żeby kupić dzieciom książki.
Okazało się jednak, że nie można tego zrobić, gdyż prezent powinien być
przyjemny; będzie im przykro, jak porównają swoje książki z prezentami
dzieci z innych klas. Wiadomo przecież było, że żadna inna klasa, pełna
rodziców przy zdrowych zmysłach i o mocnym kręgosłupie moralnym, nie
zawiedzie oczekiwań potomstwa. Poza tym, co
zrobić z taką książką po przeczytaniu? Będzie zajmowała miejsce w domu,
zbierała kurz. Trzeci był argument ostateczny, domykający dyskusję o
prezentach, i dotyczył kompetencji: otóż dzieci nie potrafiły jeszcze
czytać płynnie. Tę ostatnią odpowiedź jestem gotowa przyjąć w tej samej
chwili, w której zaczniemy dzieciom kupować rowery dopiero wtedy, gdy
nauczą się samodzielnie jeździć (...). U nas rodzice przegłosowali kubki przeciwko książkom. Dyskusja ta odbyła
się publicznie, na zebraniu w szkole – placówce odpowiedzialnej za
kształcenie – i jej uczestnicy nie tylko nie mieli jakiegoś poczucia
obowiązku, ale nawet poczucia obciachu".
 |
fot. Pexels (Ekrulila) |
Cały tekst dostępny
tu>>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz