Są bibliotekarze, którzy nie wiedzą, jakie tytuły nominowane są do Nagrody Literackiej Nike. Są pewnie też tacy, którzy nawet nie wiedzą, że taka nagroda istnieje. Na szczęście jest też cała rzesza bibliotekarzy poszerzających stale swoją wiedzę – jeżdżących na konferencje i szkolenia. Nie mają oni lekkiego życia w bibliotece (...).
Konferencja, czy szkolenie
skrzydeł przydała, bo dobrze jest znaleźć się wśród ludzi, którym jeszcze się
chce, robią coś z pasją, dzielą się pomysłami. Kontakty wymienić można. Poznać
kogoś, z kim do tej pory jedynie w wirtualnej rzeczywistości spotykało. I wraca
bibliotekarz taki natchniony atmosferą spotkania, a tu skała, a raczej
beton.
Współpracownicy, tacy najczęściej
zasiedziali i zakurzeni, zaczynają spod byka na bibliotekarza spoglądać. Jakby
nie konferencja to była, a sodomo-gomoriany wyjazd integracyjny. Jakby nie
dokształcać się człowiek jechał, umysł wytężając, a pod palmą kokosową drinki
spijał wachlowany przez pięknych młodzieńców (lub dziewczęta, jak kto woli). I
na każdym kroku bibliotekarz usłyszy, że oni tu bardzo ciężko pracowali podczas
jego nieobecności. Czytaj: musieliśmy robić za ciebie, obiboku. Wyższość swoją
będą karykaturalnie przejawiać teraz, by ten ambitny nie myślał, że to jego
szkolenie lub konferencja cokolwiek znaczy. Znój ich, pot i krew na froncie
codziennych zmagań to jest prawdziwe bibliotekarstwo, a nie jakieś tam
teoretyczne popierdółki!
I spróbuj, biedny bibliotekarzu,
wcielić w życie jakiś pomysł, który na konferencji przyszedł ci do głowy.
Wykpią cię, wyszydzą. Znajdą setki argumentów przeciw każdej, nawet
najmniejszej zmianie. Wyjdziesz na jakiegoś kosmitę, próbującego zburzyć
ustalony porządek. Przecież zawsze tak było, nie wydziwiaj. Już i tak jesteś na
cenzurowanym, bo za dużo robisz, działasz. I ta energia, którą przesiąkłeś na
spotkaniu, całe to wzmocnienie zawodowe, ta radość ze spotkania z ludźmi
podobnymi do ciebie, uchodzi niczym powietrze z przekłutego balonu. A z takim
flakiem nic już się nie da zrobić. Cel osiągnięty. Bo w kombinacie trzeba
równać, a nie mierzyć wyżej.
Veni, vidi, scribi.
1 komentarz:
Pracowałam w miejscu, gdzie wyjście wcześniej/przyjście później nie było problemem. Jakoś wtedy ktoś mógł pracować za kogoś, ale gdy dochodziło do rozmów o szkoleniu/konferencji, to nie, niestety nie. A po co to pani?; Nudzi się pani?Ojej, a my tu same zostaniemy, tak nie może być. Pamiętaj, Evo, że w Polsce nie ma kultury pracy. Nie wypada się rozwijać ani chcieć więcej. Poza tym te fanaberie powodują, że stajesz się konkurencją dla córeczek, sąsiadek i kuzynek królika, które mają swoje cieplutkie posadki w biblio, przychodzą do pracy albo nie, a pensja, zapewne znacznie wyższa od twojej, wpływa na ich konto. W mojej bibliotece na szkolenia chodzili tylko wybrańcy, podejrzewam zresztą, że nic z tych szkoleń nie wynosili, raczej po prostu się z nich urywali (wzięłam kiedyś dzień wolny na konferencję, gdzie spotkałam koleżankę z sąsiedniej filii, która na tę konferencję została wysłana przez dyrekcję - dość szybko się z niej ulotniła, tłumacząc to złym samopoczuciem). Więc, albo zaciskasz zęby i dokształcasz się za własne pieniądze, odejmując sobie od ust - taka prawda - a nuż, może kiedyś zostaniesz doceniona i dostrzeżona, albo szukasz czegoś nowego. A z własnego doświadczenia wiem, że eksbibliotekarz na rynku pracy nie ma lekko, zresztą takie, a nie inne postrzeganie naszej pracy nie wzięło się znikąd.
Prześlij komentarz