16 wrz 2009

Dziś pozwolę sobie zamieścić za portalem Wysokie Obcasy list jednej z czytelniczek tego dodatku do Gazety. Kwestia takiego, a nie innego wyboru drogi życiowej powraca jak bumerang. Ostatnio u lekarza, który przy okazji wywiadu, na moją deklarację co do niechęci posiadania dzieci, odparł, że "jestem jednym z nielicznych wyjątków, ale i takie cuda się w przyrodzie zdarzają". Dlatego rozumiem autorkę listu:
"Mam 36 lat, szczęśliwy nieformalny dziesięcioletni związek, w którym panują miłość i szacunek. Jestem dosyć dobrze wykształcona (studia filologiczne na KUL), dosyć zdolna (podobno), dosyć ładna (nie moja opinia). W czym więc problem? Ano w braku ślubu i dzieci. Od lat ze stoickim spokojem znoszę nagabywanie rodziców o wnuki, mają prawo, oni mnie urodzili. Od lat też znoszę niewybredne i niedyskretne pytania o potomstwo od zupełnie mi obcych ludzi. Czemu nie rodzę, może jestem chora, może on jest chory, może inny lekarz, a może inny facet, przecież dziecko rozwiąże każdy problem, w tym brak stałej pracy, da tyle radości i nawet mnie odmłodzi, zapobiegnie wielu chorobom, zostanie ze mną na starość, żeby podać łyżkę wody. Jestem jedynaczką i od prawie 20 lat nie mieszkam z moimi rodzicami, a nawet w innym państwie. Oczywiście, gdy jestem im potrzebna, jadę bez pytań, ale nie mogą powiedzieć, że mieli dziecko, żeby na starość nie być samotnymi. Ostatnio spotkałam jedną z koleżanek. Komplementowała mój wygląd, że niby świeży i młody, a zaraz potem z przekonaniem godnym Pytii stwierdziła, że trzeba mi stabilizacji, normalnego chłopa i dziecka. Zatkało mnie. Pytam ją więc, czym według niej jest stabilizacja, jeśli nie dziesięcioletnim związkiem dwojga ludzi. Czemu na Boga jakaś obca baba lepiej wie, co jest dla mnie dobre? A może dojrzała, 36-letnia osoba naprawdę nie wie, co jest dobre, a co złe. Przypuśćmy, że nie jestem zdrową, płodną kobietą, tylko kimś, kto rozpaczliwie próbuje zajść w ciążę, a nie może. Czy kolejne pytania o dzieci nie pogrążyłyby mnie w jeszcze głębszej rozpaczy? Czemu mam się czuć gorsza od kogoś, kto urodził dziecko, czemu mam być czymś w rodzaju dziwoląga w cyrku? Czy posiadanie dzieci jest jedynym wyznacznikiem kobiecości? Wiele razy słyszałam, gdy mi było źle i smutno, gdy miałam depresję, że powinnam mieć dzieci, tobym się wyleczyła z tych problemów. Ludzie, czy słyszeliście o depresji poporodowej? Ja ją widziałam, wcale nie było to rozwiązanie problemów. Pewnie też nie jestem dobrą katoliczką, bo całymi garściami biorę dary Boga, takie jak wolna wola i rozum. Wyjdę pewnie na osobę zgorzkniałą i z pretensjami do świata, ale zapewniam, nie jestem taka. Chodzi mi jedynie o to, żeby ciotunie i koleżanki w swym wścibstwie nie posuwały się do tematów intymnych, bo posiadanie dzieci jest tematem intymnym. Proszę w imieniu tysięcy takich kobiet jak ja, czyli bezdzietnych z różnych przyczyn, o danie nam spokoju, nam i naszym macicom. Nie robimy nic złego, my tylko się nie rozmnażamy, ale nie grozi światu wymarcie, przecież są te, co rodzą, i to czasem sporo. Aha, jeszcze to: jeśli która dobrodziejka zaniepokojona brakiem potomstwa innej kobiety trafi na wredną i pyskatą jędzę, to zapewniam, tą jędzą będę ja, i nie będę wówczas poprawna politycznie!"

1 komentarz:

Qavtan pisze...

Asertywność to sztuka.
Do niektórych nie dociera inny styl życia, niż ten, który reprezentują lub widzą w tv.
Cóż, mamy codziennie szansę by pokazać wielość możliwości :)