3 mar 2012

Shinju (opowiadanie)

Shinju

Drzwi nawet nie zaskrzypiały. A on nie odwrócił się od ekranu monitora. Nie mógł zresztą – nie słyszał jak wślizgnęła się do pokoju. Chodziła jak kot. Wyglądała jak kot – dzikie zielone oczy, mały nos, pociągła twarz. Gdyby jeszcze miała w sobie kocią godność, niezależność mimo bycia zdanym na łaskę człowieka, własne ścieżki, dumę. Gdyby tak potrafiła nie przychodzić na każde wołanie, odwrócić się i pełnym gracji krokiem pójść w swoją stronę, jak kot. Ale ona była psem – posłusznym, wiernym, oddanym psem, gotowym skoczyć za swoim panem w przepaść. Nie zawsze tak było, nie zawsze była psem. Zanim zamieszkali wspólnie żyli w osobnych światach, on czasem tylko orbitował wokół jej planety, czasem stawiał na niej stopy ale dopóki nie postawił tam swojej flagi, była to ziemia niezdobyta. Z biegiem dni to ona stała się księżycem, satelitą krążącym wokół jego planety. To on był Słońcem, a ona świeciła jego światłem odbitym. Może to wina domu rodzinnego – myślała – matki dla której zawsze najważniejszy był ojciec, którego zachcianki zawsze musiały być przez nią spełnione a któremu usługiwała. Może jest tak, że zadomowienie związku, zagnieżdżenie spowodowało w niej wejście w znany schemat, bezwiednie najpierw, a potem coraz wyraziściej, aż do przyzwyczajenia. Może to ona go rozpieściła, doprowadziła do sytuacji w której przyzwyczaił się do jej podporządkowanej, służebnej obecności, nie oczekując iż zaskoczy go nowym hobby – albo jakimkolwiek zajęciem, poza gotowaniem i gotowością. W łóżku. Zasłużyć na jego miłość, zaskarbić sobie jego przychylność i uwagę tym, co wychodziło jej najlepiej – łączeniem w jedno różne ingrediencje i rozłączeniem kolan w odpowiednim momencie. Tak jak kiedyś trzeba było pokazać, że jest się wzorową córką, by choć na chwilę uwaga rodziców skupiona była na niej – małej dziewczynce, a nie na butelce wódki, która wydawała się największym szklanym naczyniem na świecie. Jej zawartość nie miała końca i głośne rozmowy przeradzające się w kłótnie też nie miały końca i na nic się zdało dolewanie wody – zawsze wiedzieli kiedy żyły wypełniała rozrzedzona obietnica lepszego świata. No więc teraz też trzeba było się postarać. Obiad na piątą a jeszcze wcześniej pranie i tak rozwiesić i rozplanować żeby nie za bardzo rzucało się w oczy i takiego płynu do zmiękczania użyć by nie wszedł i nie powiedział, że źle pachnie, i książki ułożyć tak by nie wyglądało że je przeglądała. I nogi wydepilować koniecznie bo może w nagrodę za dobry – nie za słony obiad – dostanie odrobinę czułości, jakieś pogłaskanie po głowie a może nawet powie że fajnie było. I że piersi ma jędrne jak dawniej a nie takie obwisłe jak inne. Obiad, a może nawet deser, gładkie nogi, a może nawet cipka – tak jak lubi. Codziennie. Najlepiej. Wzorowo. A teraz, kiedy weszła do pokoju, nawet nie zauważył jej obecności pochłonięty swoimi anime, światem alternatywnym, inną kulturą, wsysająca go popołudniami niczym gąbka wodę. Zapamiętała z ich wspólnych wakacji podróże metrem i ten tłum różnorodny z którego bezbłędnie wyławiał śmiejące się głośno Japonki o małych stopach i wąskich szparkach, które w myślach nazywała mysimi cipkami. Ona miała norkę. Gdy się podnieciła, gdy nie skupiała się na jego przyjemności, ale zamykała oczy i wyobrażała sobie że dotyka ją inny mężczyzna, robiła się za duża dla niego, jakby przyjemność musiała się rozsiąść w niej, rozlać, ogromnieć. I on myślał, że miała wielu przed nim i to dlatego tak teraz musi się starać by coś poczuć – przewracać ją na brzuch, zarzucać jej nogi na swoją szyję albo przyciskać jej kolana do barków, tak że ledwo mogła oddychać. Najgorzej było gdy musieli użyć prezerwatywy – czuła się wtedy jak piłowana deska, gdyby ta mogła opowiedzieć swoje wrażenia z tartaku. W takich momentach wiedziała, że słowo rżnięcie nie jest przypadkowe na określenie stosunku. Zresztą on nigdy nie używał słów kochać się. Można uprawiać seks, można się pieprzyć (lubisz jak cię pieprzę, co?), rżnąć właśnie (ale bym cię teraz zerżnął), ale nigdy kochać. Takie rzeczy są pomimo, wychodzą na powierzchnię jak zaprane plamy tłuszczu na ubraniu – dopiero za którymś razem. Na początku nie widzisz tych niuansów, nie chcesz widzieć, boisz się – samotności, społecznego odrzucenia – bo co powiedzą jej przyjaciółki – dawno podwójne, a niekiedy poszerzone o potomstwo. Co ona mogłaby im powiedzieć o swoim strachu nie maskowanym troską o dziecko, przypudrowywanym zakupami z jego karty i wakacjami na jego rachunek. Wie, co by usłyszała próbując powiedzieć prawdę – że każdy ma jakieś wady, że on ją przecież kocha, a mężczyźni już tak mają, że nie mówią o uczuciach, że inaczej je wyrażają. I że musi być szczęśliwa. Tak, musi. I inni też muszą, skoro znajdą się w pobliżu. Może jeszcze herbaty, przepraszam, że nie kupiłam twoich ulubionych ciastek. Przepraszam powielone w milionach kopii, rozdawane niczym ulotki, a nie jak komunia. I ciało – żadne tabernakulum – a przydrożna kaplica. Tylko on się nie modlił do niej, to częściej ona padała przed nim na kolana. I otwierała szeroko usta a czasem nadstawiała oba policzki, całą twarz. A potem strasznie piekły oczy, jakby ktoś próbował wyjąć je metalową łyżką. Gorzej nawet niż po przepłakanej nocy, kiedy za powiekami ma się piasek. Nie pomagało przemywanie wodą – można było się tylko położyć i poczekać, aż oczy same się oczyszczą. Gdyby jeszcze można było oczyścić pamięć i serce. Z gruzów złych wspomnień i źle ulokowanych uczuć. I zdobyć się na odwagę – odłożyć talię kart i powiedzieć nie gram więcej, nie gram z tobą. Jest od niego zależna uczuciowo, choć czasem dostaje ochłapy, rzucone w progu czułe słowo, rzadziej gest zapadający głęboko w pamięć, bo rzadki – niczym jakiś egzotyczny motyl albo ten żółty zwiastujący nadejście cieplejszych dni. Tylko one nie nadchodzą albo przeplatają się z burzowymi chmurami jego spojrzeń, gradem niemiłych słów. Nigdy nie pomyślałaby że jest tyranem, Syberią uczuć, raczej że jest bardzo introwertyczny. Kupiła nawet kiedyś poradnik o tym jak żyć z zamkniętym mężczyzną, tylko nie napisali tam jak żyć z jego niemal zawsze zamkniętym na głucho sercem. Więc teraz stoi w progu pokoju a dziwne uczucie wypełnia jej przełyk. Podobne do tego, które pojawia się chwilę przed sprowokowanymi wymiotami. Bo kiedy nie wypełnia myśli słowami, myślami kiełkującymi po przeczytanych lekturach, napełnia żołądek jedzeniem. Otula się od wewnątrz. A potem pozbywa się tego jak rzeczy z nadbagażu – w pośpiechu, ukradkiem. Chrząka, a on odwraca się od szklanej obietnicy łatwiejszego życia, codziennego mamidła. Mam dla ciebie niespodziankę – wypowiada cicho te słowa jakby rzeczywiście wierzyła w to, że za drzwiami ma ogromną paczkę przewiązaną czerwoną wstążką, coś co go ucieszy, na co zareaguje z niedowierzaniem, no kochana, naprawdę to dla mnie, nie trzeba było. Przestępuje z nogi na nogę, bo nie wie jak to powiedzieć. Jak słowami wyrazić plan, który zalęgł się w jej głowie wiele dni wcześniej. Jak przyznać się do tego, że to z największej, jak jej się wydaje, do niego miłości, to wszystko. Bierze głęboki oddech, ale płuca bronią się bólem w klatce piersiowej. Jakby był to ciężar ponad miarę, a przecież ma to wszystko dokładnie przemyślane, a uczucia ułożone, opanowane. I wreszcie wyjaśnia zniecierpliwionemu mężczyźnie o co chodzi. I co ma dla niego. Spełnienie jego marzeń. Nie było łatwo, ale pieniądze mogą wiele zdziałać, niezależnie od kulturowego kręgu. Dziewczyna długo się opierała, ale ona czuła, że to nie pierwszy raz robi to za pieniądze. Za fasadą jego zdziwienia dostrzegła cień lubieżności. Pragnienie, które wybiegło poza społeczne uznanie. Poznaj Kasumi – powiedziała wreszcie i cofnęła się do wyjścia, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

10 komentarzy:

Mar pisze...

wow...wow...wow....
A czy mogę zgłosić alternatywne zakończenie?
"Poznaj Kasumi – powiedziała wreszcie i cofnęła się do wyjścia, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Te drzwi, których już nigdy wiecej nie miała otworzyć"
Albo inaczej,
Moje zakończenie sprowadza się do jednego, małego rzuconego koleżce przez bohaterkę postulatu: 'Mam dla ciebie niespodziankę: wypierd..laj z mojego zycia".
swietne opowiadanie. moje zakończenie, to zakończenie życzeniowe.
Pozdr Mar

Eva Scriba pisze...

Dziękuję. Też bym sobie takich zakończeń życzyła... Pozdrawiam ciepło.

bibliotekareczka pisze...

A to Twoje? Ja lubię takie smutne zakończenia. Dają do myślenia i pokazują dalszy ciąg historii, które powinny być przerwane. Trochę jak u Wiśniewskiego. Chciałabym tak umieć pisaś;-) Ale to zazdrość konstruktywna;-))) Pozdrawiam

Eva Scriba pisze...

Moje, moje. Dziękuję. :) Chciałabym więcej, ale mam jakieś ograniczone moce przerobowe... ;)

Anonimowy pisze...

gratuluję :) tak jak wczoraj gratulowałam już recenzji Wstydu. czapki z głów Panowie i Panie. Bardzo proszę o więcej.
Ściskam.
f.

Eva Scriba pisze...

Dziękuję :) Baardzo mi miło czytać takie rzeczy, naprawdę :) Ściskam.

paranoid android pisze...

Utalentowana z Ciebie kobieta:)

Eva Scriba pisze...

Gdybym pisała tak dobrze, jak Ty robisz zdjęcia, już bym była w Empiku na top 10 ;)) Pozdrawiam i bardzo dziękuję :)))

Anonimowy pisze...

Podoba mi sie Twoje opowiadanie, jest dobre, a prawie nigdy nie czytam na necie, bo uwielbiam papier do czytania zamiast monitoru :) Pozdrawiam!! banita

Eva Scriba pisze...

Dziękuję... Jeju, czas się wziąć ostro za pisanie... Pozdrawiam.