5 lis 2012

Książki-wypłatki (dla wytrwałych)

Książki-wypłatki z poprzedniego miesiąca, rzecz jasna. Takie mam opóźnienie, ale muszę Wam o nich napisać bo są naprawdę wyjątkowe. Kupiłam je na portalu aukcyjnym, bo bardzo zależało mi, aby je mieć. To takie powieści do których wrócę na pewno po raz kolejny, aby odkryć na nowo coś co umknęło przy poprzednim czytaniu. Pozwolę sobie zamieścić dwie recenzje - pierwsza napisana na potrzeby DKK, druga przez Sis. zgłoszona do konkursu (którego nie wygrała, ale tekst pozostał). 


Paasilinna Arto, Wyjący młynarz

Człowiek jest istotą społeczną - trudno nie zgodzić się z tą myślą, przypisywaną Arystotelesowi. Co jednak ma zrobić człowiek, gdy społeczność, w której przyszło mu egzystować odrzuca go, drwi, uważa za dziwaka? Przed takim pytaniem staje Gunnar Huttunen-bohater książki Arto Paasilinny. Oto do lapońskiej wioski przybywa człowiek z Południa i kupuje stojący nad brzegiem rzeki, podupadający, stary młyn. Jest pracowity-robi dobre-potrzebne mieszkańcom wioski-gonty i obiecuje odnowić młyn, by mógł służyć tym, którzy sieją zboże nad brzegiem rzeki Kemijoki. Młynarz ma jednak osobliwą przypadłość, mianowicie wyje niczym wilk. Jest to jego sposób na wyrażenie bólu po stracie żony, a wkrótce staje się dla Huttunena metodą ekspresji negatywnych uczuć. Na dodatek młynarz z pasją naśladuje zwierzęta, jest otwarty i szczery w wyrażaniu swojej radości-podskakuje, tańczy, opowiada wesołe, acz pozbawione sensu historie. Nie krepują go normy obyczajowe, jest bardzo bezpośredni-jeśli ma ochotę kogoś odwiedzić robi to-bez względu na porę. To umiłowanie wolności nie spotyka się ze zrozumieniem ze strony mieszkańców wioski i powoduje lawinę wydarzeń doprowadzających do próby odizolowania odmieńca. Młynarz, który powinien budzić szacunek z racji pracowitości i oddania dla tego, co robi, staje się pośmiewiskiem. Mieszkańcy wioski chcą go ubezwłasnowolnić i zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Człowiek jest istotą społeczną, ten zaś, kto nie żyje w społeczeństwie jest bestią-głosi dalej wspomniana sentencja. Zaszczuty Huttunen ucieka do lasu, gdzie każdy dzień staje się walką o przetrwanie. Jest niczym zwierzę, a dla mieszkańców wsi Suuskoski bestią, którą należy schwytać, by przywrócić upragniony dlań spokój. Życie wsi wszak musi toczyć się według ustalonych reguł, a to co inne-jeśli nie da się przyswoić-należy wyrzucić poza obręb społeczności. Paasilinna podejmuje kwestię społecznej ekskluzji. Nie osądza, nie podsuwa gotowych rozwiązań, prowokuje raczej do pytania o naszą tolerancję-jej granice i głębię. Zastanawia się nad pojęciem normalności i tym, co oznacza bycie normalnym. Wśród tych, którzy chętnie zamknęli by młynarza w szpitalu psychiatrycznym, można jak w zwierciadle dostrzec siebie, a raczej swoje niedoskonałości. Wyjący młynarz to opowieść o absurdalnych granicach tzw. normalności, które człowiek sam sobie stwarza i których staje się niewolnikiem. Losy Huttunena tworzą prostą, wartą poznania, opowieść o braku zrozumienia i tolerancji, a zarazem o tęsknocie za bliskością drugiego człowieka, o pragnieniu życia w zgodzie z naturą.
To co może zniechęcić do sięgnięcia po powieść fińskiego pisarza, to specyficzny dla skandynawskiej prozy, wolny tok fabuły i surowy styl powieści. Opowieść Paasilinny stwarza nastrój melancholii, przygnębienia, który rekompensuje obecna ironia i ciekawe opisy przyrody.
Autor dotyka tematów uniwersalnych-w powieści znaleźć można miłosć-czystą i wzruszającą, lecz napotykającą na przeszkody oraz przyjażń-trwałą, niezłomną. W bajecznej konwencji przedstawia motyw nietolerancji i bohatera-outsidera. Pisarz kończy swą powieść w sposób baśniowy, każąc nam wierzyć, że zło zostanie ukarane.
Być może w tym właśnie tkwi czytelniczy sukces powieści, która wzbudziła zachwyt nie tylko w Finlandii, ale i we Francji, Niemczech, czy Włoszech. Należy mieć nadzieję, że ta niezwykła, poetycka opowieść o tym, że warto żyć z zgodzie z sobą, nie pozostanie niezauważona przez polskiego czytelnika.

Jurewicz Aleksander, Prawdziwa ballada o miłości

Miłość.  Siła wszechświata, wprawiająca w ruch gwiazdy, jak definiował ją Dante, nazwa dla stu różnych złudzeń, jak chciał Wolter, szczyt uwikłania połączonego z ogłupieniem-według Gombrowicza. Rację miał filozof Andre Frossard pisząc Miłości! Wieczność będzie za krótka, by cię wypowiedzieć. Ile ludzi, tyle definicji, zrodzonych z obserwacji, czy własnych doświadczeń. To o tej fundamentalnej sile traktuje powieść gdańskiego pisarza Aleksandra Jurewicza. Prawdziwa ballada o miłości, bo o niej mowa, ożywia znany już w literaturze wątek skrywanego, wobec braku akceptacji ze strony rodzin i otoczenia, uczucia zrodzonego w jednej chwili. Reminiscencja dzieła Szekspira, bo historia opowiedziana przez Jurewicza doń właśnie nawiązuje, przejawia się  również w nadtytule, będącym zarazem swoistym sloganem reklamującym książkę: Romeo i Julia na Kresach. I oto mamy Julię, a raczej Ninę- córkę mieszkających na Kresach Polaków i Romea, czyli Michała-Rosjanina, przybyłego na ziemie włączone do ZSRR. A Werona to kresowa,  magiczna Lida, w pierwszych latach po II wojnie światowej, z zabobonną, jak nam się dziś może wydawać, obyczajowością i wierzeniami. Fabułę wyznaczają kolejne spotkania kochanków oraz nieprzyjazne uczuciu okoliczności, doprowadzające do nieszczęśliwego finału. Podobnie jak u Szekspira, nie ma w opowieści Jurewicza happy endu. Czytelnik jednak zabierany jest w niezwykłą podróż. Podróż do świata, gdzie człowiek tęskni do bycia z drugim człowiekiem, ale i do bycia blisko natury. To przyroda dzieli z Niną i Michałem ich troski i ciągle nienasyconą potrzebę bliskości. Niemym świadkiem pierwszego spotkania ich ciał staje się omszały kamień. I  zdaje się, że tuż za polaną na której po raz pierwszy splotły się ich dłonie, jest malinowy chruśniak Leśmiana, a zaraz za nim połyskuje rzeka z powieści Orzeszkowej. Poprzez użycie nieco archaicznego sposobu narracji autor powieści wprowadza nas w przestrzeń dobrze znaną,  oswojoną. Staroświecka, jak by się mogło wydawać, forma wypowiedzi w  powieści staje się w pełni adekwatna do gatunku, z którym czytelnik ma do czynienia. Jurewicz opowiada nam balladę, stylizuje więc język, który może się wydać zbyt sentymentalny. Dostrzec w tym można  niezgodę na dewaluację słowa we współczesnym świecie. Język ten pomaga jednak wywołać wspomnienia wyniesione ze szkolnych lektur- o miłości czystej, niewinnej, ale i namiętnej. Dlaczego wszak czytelnik miałby po raz kolejny wchodzić w świat powikłanej miłości, która doczekała się już tylu przedstawień w literaturze i sztuce w ogóle? Może dlatego, że Jurewicz nie napisał kolejnego nieskomplikowanego i banalnego romansu  o wątpliwych walorach literackich, jakich pełno na księgarskich półkach, ale zaserwował pełną czułości, nostalgiczną, dopracowaną w każdym szczególe opowieść o nieprzemijających ludzkich wartościach. Pokazał jak piękne może być uczucie i pragnienie bycia z drugim człowiekiem. I jest w jego pisaniu bunt przeciwko niewrażliwości współczesnego świata, bylejakości i pośpiechowi. Tęsknota za światem, gdzie, jak sam pisze,  księżyc zwano miesiączkiem, a jego światła nie zakłócały ekrany telewizorów ani komputerów. Jurewicz mówi o tym, że ludzie w dążeniu do urzeczywistnienia idealnej miłości są tożsami, nie różni ich pod tym względem ani czas, ani miejsce w którym przyszło im żyć. Daje nam proste, żeby nie powiedzieć banalne wzruszenie. Jednak to coś, czego mi brakuje w dzisiejszej prozie, a przynajmniej tej, która nie schodzi z list bestsellerów. Łapczywie wyciągam dłonie, by się w cieple miłości bohaterów Jurewicza ogrzać.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Obydwa tytuły zachęcające.
Zapisałam i będę polować.
Ja polecam Ci "Stan zdumienia" Ann Patchett - co za genialna i wciągająca książka.
milego dnia
ola

Eva Scriba pisze...

Warto je przeczytać bo są nietuzinkowe. Dziękuję za podpowiedź tytułu. Pozdrawiam ciepło. :)