20 gru 2013

Cytat dnia (albo tygodnia nawet)

Przeczytałam właśnie książkę o Janie Himilsbachu (Rejs na krzywy ryj... czyli Jan Himilsbach i jego czasy...) Anny Poppek. Książka napisana poprawnie niczym szkolna rozprawka, ale świetnie się ją czyta ze względu na postać głównego bohatera i liczne z jego życia anegdoty. Himilsbach, zanim zaczął pisać opowiadania, a potem  grać w filmach,  był kamieniarzem, ale i grabarzem, o czym tak opowiadał:

Miałem przed sobą świetną przyszłość jako starszy grabarz (...) Gdybym wtedy nie rozrabiał i siedział cicho na miejscu jak człowiek, to z czasem mogłem zostać nawet kwaterowym, mieć swój rejon na cmentarzu, gdzie nikt oprócz mnie i dyrektora zarządu cmentarza nie miał nic do gadania., ale to już tak w życiu bywa, że jak ktoś głupi ma na chleb, to jeszcze szuka bułki. Tak samo było i ze mną. Miałem robotę jak się patrzy, świeży grosz w kieszeni, nikt się do mnie nie przypieprzał, co w życiu człowieka ma również niemałe znaczenie, i kiedy wydawać by się mogło, że do szczęścia brak mi tylko ptasiego mleka, właśnie wtedy odbiła mi szajba. Napisałem kilka wierszy, cholera wie po co, i to mnie zgubiło. 
[źródło]
Tak naprawdę to nie pisanie go zgubiło, a to z czego jest najbardziej kojarzony - czyli film. W kinematografii płacili lepiej, a to zawsze więcej pieniędzy na alkohol. Stał się rozpoznawany i każdy chciał się z nim napić. Trudno było odmówić. I łatwiej poprosić o kolejkę, gdy kieszenie świeciły pustkami. Nie jest do końca jasne kiedy umarł. Podczas kilkudniowej popijawy u znajomych ktoś wreszcie odkrył, że Jasio wcale nie śpi. Pochowany jest na cmentarzu na Wólce, mimo, że sam wystarał się by jeden z jego wzorów i przyjaciół - Marek Hłasko spoczął na Powązkach. 

Przyjaźnił się z Maklakiewiczem, tworząc niezapomniany duet w życiu i filmie. Choć pochodzili z dwóch rożnych światów - Maklakiewicz był zawodowym aktorem, z inteligenckiej rodziny - dobrze się rozumieli. Himilsbach, po śmierci przyjaciela nie mógł się pogodzić ze stratą. Zdarzało mu się dzwonić do matki Maklakiewicza i prosić aktora do telefonu.

Tu mój ulubiony fragment z filmu Jak to się robi: 


1 komentarz:

papryczka pisze...

Oj tak ta scena też jest moją ulubioną. Kiedy pierwszy raz oglądałyśmy "Jak to się robi" w liceum z ówczesną psiapsiółą tak się na tej scenie śmiałyśmy, że umknęło nam kilka dalszych scen. Przewijałyśmy ją na video po kilkanaście razy i płakałyśmy ze śmiechu. Do dziś zdania wypowiadane przez bohaterów funkcjonują w moim codziennym słowniku. Lubię jeszcze bardzo jedną z końcowych scen jak chłopaki wychodząc z hotelu wpadają w zaspy. Ech cudo po prostu:)