28 gru 2013

Zwichnięci przez książki

W najnowszej Gazecie wywiad z Markiem Krukowskim - wielokrotnym uczestnikiem i zwycięzcą telewizyjnych teleturniejów. Opowiada on jak z zawodowego gracza został... bibliotekarzem.

- Wiosną 2013 roku spakował pan wszystkie swoje książki i wysłał je z Warszawy do Kwidzyna, do miejscowej biblioteki. Dużo tych kartonów było? 
Marek Krukowski: 95 pudeł po bananach. Płyty pojechały w szafach, w których stały w domu. Trzy miesiące zajęło mi spakowanie tego wszystkiego. Wysłałem do biblioteki 6300 książek i 4000 płyt winylowych, oprócz tego kasety magnetofonowe z lat 90., które dziś byśmy uznali za pirackie. Włączenie tego do księgozbioru jest dla biblioteki tytanicznym zadaniem, zatrudniono więc do tego mnie. Pierwszy raz w życiu pracuje na etacie, wśród przedmiotów, które przez 20 lat stały w mojej sypialni. 
- Nie żałuje pan?

MK: No, w zasadzie to był szok. Ale coraz wyraźniej widzę pozytywy. Kolekcja zbierała mi się przez całe życie. Teraz, kiedy nie mam już biblioteki, czuję się lżejszy o dziesięć tysięcy przedmiotów, którymi trzeba było się zajmować. Kupowałem czasem kilkanaście książek tygodniowo. Ułożenie ich zajmowało kilka dni, trzeba było przesunąć kilka tysięcy tomów, żeby zrobić miejsce dla nowych. Na regałach szybko zaczęło być ciasno, kupiłem deski i położyłem je na samej górze, tam kładłem kolejne książki. W ostatnim mieszkaniu regały ustawiłem w dwóch rzędach, przejście było tak wąskie, że moje dzieci bały się tam wchodzić. Ja skakałem po tych półkach jak szympans. Teraz w końcu nie muszę już myśleć, czego w moim księgozbiorze brakuje. 

Dalej pan Marek opowiada o rodzinnych tradycjach zbierania książek i o tym, że czasem jeździł do innych bibliotek, by przeczytać jakąś trudno dostępną pozycję. O znajomościach z innymi graczami:

Do Wielkiej Gry przyjeżdżali ci sami ludzie. Maniacy tacy jak ja, zwichnięci przez książki, często z jakimiś problemami z socjalizacją, bo przecież jeśli ktoś czyta za dużo,  to nie ma czasu na nic innego. Gadaliśmy godzinami o naszych pasjach. (...) Żaden uniwersytet w życiu by nie skłonił nikogo do takiego zgłębienia tematu. 
I o swojej pracy:
- Czym się pan teraz zajmuje?

Mam pokój na poddaszu i stanowisko młodszego bibliotekarza. Przepisy są takie, że wszystkie książki, które otrzyma biblioteka, muszą do końca roku znaleźć się na półkach. Dlatego podzieliliśmy moją kolekcję na części, teraz kończę wprowadzać do katalogu pierwszą partię. Przez następne dwa lata będę pracował nad kolejnymi. Postawiłem bibliotece jeden warunek: moja kolekcja ma być udostępniona w porządku chronologicznym, tak jak ją tworzyłem - inaczej to wszystko, co robiłem przez lata byłoby szaleństwem. Porządek alfabetyczny to oksymoron, nie istnieje coś takiego. Biblioteka będzie się przenosić do budynku dworca, jest plan by moja kolekcja została zaaranżowana na podobieństwo gabinetu inteligenta z okresu przełomu lat 80. i 90. To był ostatni moment, gdy ludzie zbierali książki w tak histeryczny, wyczynowy sposób.   

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wczoraj z ciekawością przeczytałam ten artykuł w gazecie. Niesamowicie zawirowana historia życia, losu. Jak doszłam do fragmentu o pracy w bibliotece, uśmiechnęłam się i pomyślałam o twoim blogu. Wiedziałam, że będę mogła przeczytać o tym u ciebie:) pozdrawiam stała czytelniczka.
Artemi

Eva Scriba pisze...

Dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)