Bliska mojemu sercu osoba powiedziała kiedyś, że jestem z puchu i mgły. Przypomniało mi się to powiedzenie, gdy czytałam wywiad z Markiem Dyjakiem, który sam o sobie mówi, że jest z wiatru i ognia. Utkana z mgły niebezpiecznie zbliżyłam się do wiatru, czytając książkę Polizany przez Boga, trochę wpisując się w krąg osób, o których artysta mówi:
Ludzie często nie mają swojego życiorysu i dlatego chcą spędzać czas z kimś, kto ten życiorys ma. Byłem więc takim dostarczycielem życiorysów. (...) W wielu miastach miałem koleżków, którzy traktowali mnie jak rozrywkę.
I tak jak zachwycam się śpiewem artysty, czy raczej jak sam o sobie mówi, refrenisty, tak zachwyciłam się wywiadem, co czyni z tego wpisu opinię na wskroś subiektywną. I choć w wypowiedziach Dyjaka przewija się to, co on sam nazywa uczciwym egoizmem, to moją uwagę najbardziej przykuł język, którym artysta opowiada. W historie, które przywołuje wplata refleksje, które każą czytelnikowi zadumać się i trącić w sobie strunę liryczną, przykurzoną nieco codzienną bieganiną. Czasem też wali prosto w nos lub nawet w mniej parlamentarną część ciała.
Dużo w tych opowieściach zmagań z samym sobą i życiem, ale i ciekawych postaci - ludzi aniołów, którzy pomogli Dyjakowi na różnych zakrętach. Ciekawe jest zestawienie mrocznych wątków z życiorysu z absolutną (nad)wrażliwością. Powstaje kontrastowy, czarno-biały portret. Doskonale oddaje to okładka książki.
Ta książka to jeden z lepszych wywiadów, jakie czytałam. Zachęcam do spróbowania, tym bardziej, że książka to nie obiad u cioci, nie trzeba wytrwać do końca, jeśli nie zasmakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz