7 lip 2019

Nie lubię tej bibliotekarki!

Naprawdę bardzo się starałam. Szukałam jakiegoś punktu zaczepienia. Wspólnego nawyku czy zachowania, które mogłoby sprawić, że polubię główną bohaterkę książki "Złodziejka dusz" Renaty Kosin, Anastazję Niebieską, która jest bibliotekarką. Nic z tego. Przez blisko czterysta stron tej powieści nie udało mi się zapałać sympatią do tej postaci. Okładkowy opis książki sugeruje, że bohaterka jest "zwariowaną bibliotekarką". Jestem za tym, by stworzyć osobny paragraf dla wydawców za wierutne kłamstwa zamieszczane na okładkach. Anastazja jest bibliotekarką bardzo stereotypową i nic co robi, nie mieści się w kategorii wariactwa.
Chyba, że za wariactwo uznać to, że na życzenie krewnych przeprowadza się na jakiś czas do starej, rodzinnej willi, gdzie ma za zadanie ułożyć i skatalogować książki. Oczywiście okazuje się, że stary dom kryje niejedną tajemnicę, którą tylko Anastazja może rozwiązać. A dzieje się tak, ponieważ "biblioteka, w której Anastazja pracowała, została zamknięta na czas bliżej nieokreślony, gdy w zabytkowym gmachu na jednej z głównych ścian pojawiła się długa brzydka rysa. Przebywanie w budynku okazało się niebezpieczne i w opinii konserwatora zabytków potrzebna była natychmiastowa interwencja budowlano-remontowa. W konsekwencji wstęp do najstarszej biblioteki w mieście stał się chwilowo niemożliwy, nie tylko dla czytelników". "Przebywanie w budynku", "interwencja budowlano-remontowa" - litości!



Anastazja "uważała się za bibliotekarkę z powołania, nie z przypadku, a zawód traktowała niemalże jak misję". Ech, znowu ta misja... I nie zgadniecie, ale bohaterka "od dziecka wolała towarzystwo książek i raczej stroniła od ludzi". A to nie koniec... "Nigdy nie miała też wielu zabawek. Nie potrzebowała ich. Wolała książki i zwykle wybierała towarzystwo ich oraz fikcyjnych bohaterów bajek i wspaniałych powieści czytanych samodzielnie od czwartego roku życia, niż prawdziwych ludzi". Jakby tego było mało, to książki są dla niej "najlepszymi przyjaciółmi, jedynymi, wśród których czuła się absolutnie bezpieczna, których towarzystwo uwielbiała niezależnie od nastroju i którzy dotąd nigdy jej nie zawiedli". Miała  też - nie do wiary! - słabość do starych książek: "Zatracała się bez reszty w książkowym świecie. Uwielbiała zapach tomów, przyjemną w dotyku szorstkość papieru i miły dla ucha szelest pożółkłych kartek, jakże inny od tego, który towarzyszył przeglądaniu współczesnych, pachnących farbą drukarską wydań, które można było znaleźć na księgarskich półkach". 

Mało tego, biblioteka śni się Anastazji po nocach: "Przyśniła jej się biblioteka. Ale nie ta, w której pracowała. Znacznie większa i piękniejsza, pełna wspaniałych, starych książek. Stały na nieskończenie długich regałach w równiutkich szeregach i cudownie pachniały, a ona gładziła delikatnie ich chropowate grzbiety. Tylko jedną ręką, ponieważ drugą podtrzymywała inne, równie wiekowe tomiska, znalezione w kanciapie przylegającej do jej pokoju". 

Anastazja "nigdy nie przejmowała się swoją nieidealną figurą, zbyt okrągłą twarzą, okularami czy puszącymi się wiecznie włosami. Za to podobało się jej własne wnętrze. Nie uważała się za megalomankę, ale lubiła siebie za to, jaka jest". Bibliotekarka miała też nawyk, polegający na recytowaniu fragmentów ulubionych książek z dzieciństwa, co "nie tylko dodawało jej otuchy i poprawiało nastrój, ale pomagało też zmniejszyć poziom kortyzolu we krwi". Poziom kortyzolu? Serio?!
Najlepsze zostawiłam na koniec... Anastazja postanawia odwiedzić miejscową bibliotekę, choć "była przekonana, że świetnie poradzi sobie sama, bo przecież prowincjonalna bibliotekarka nie mogła wiedzieć więcej od niej o sposobach wyszukiwania informacji". Tutaj bardzo podniósł mi się "poziom kortyzolu we krwi". 

Olga Tokarczuk powiedziała w jednym z wywiadów, że nie pojmuje fenomenu literatury gatunkowej i dla niej istnieje tylko literatura źle i dobrze napisana, a temat jest kwestią drugorzędną. W moim odczuciu "Złodziejka dusz" jest źle napisana. Przydługie opisy, nijak się mające do przebiegu fabuły, bezproduktywne przemyślenia głównej bohaterki, język rodem ze szkolnych wypracowań i wreszcie  sama historia - nieprawdopodobna i zagmatwana. Odniosłam wrażenie jakby autorka w trakcie pisania sama się zmęczyła, tym co napisała i chciała jak najszybciej zamknąć rozpoczęte wątki w trzech, czterech ostatnich rozdziałach. Czego w tej opowieści nie ma - rodzinna tajemnica, buddyjscy mnisi, seanse spirytystyczne, podziemne przejścia, zamurowane skarby, odrzucona miłość i miłość potencjalna. Mogłoby się wydawać, że to materiał na naprawdę wciągającą historię. Tymczasem nie mogłam się doczekać końca tej powieści. I to nie dlatego, by poznać wyjaśnienie rodzinnej tajemnicy, ale by z ulgą sięgnąć po coś bardziej wciągającego i wartego uwagi. 

Brak komentarzy: