Dwa są główne nurty w rzece stereotypów dotyczących naszego zawodu. Pierwszy to oczywiście szara myszka w koku i szarym ubraniu, która w miarę upływu czasu zmienia się w szkaradne, złośliwe babsko. Drugi to bibliotekarka z wydatnym biustem, w kusej kiecce, rodem z filmu pornograficznego. Oba te wizerunki ujął w swoim opowiadaniu "Bibliotekarki, Bibliotekarki" Łukasz Orbitowski. Bohater opowiadania pisze na zlecenie prace magisterskie, co przymusza go do spędzania w bibliotece wielu godzin.
Bibliotekarki przedstawione przez Orbitowskiego to "bliskie krewne Belzebuba", "straszne kobiety", których bohater nienawidzi, bo utrudniają mu - w jego pojęciu - pracę:
"Nie ma nic gorszego niż mały człowiek, żyjący w przekonaniu, że cośkolwiek zależy od niego, że w wolności każdego nieszczęśnika jest miejsce, do którego może wejść w gumofilcach, skopać, zesrać się i z kamiennym uśmiechem zażądać dniówki".
Bohater wychodzi też z założenia, że "bibliotekarki nie mogą być ładne", a są nawet "nadludzko brzydkie". Z jedną z nich miałby się nawet ochotę umówić, ale blokuje go właśnie to, że jest bibliotekarką. Bibliotekarki są przecież "doskonale do siebie podobne w złośliwej szarości" i mają "idiotyczne koki, przypominające guzowatą narośl".
Wszystko się zmienia, gdy w bibliotece pojawia się nowa bibliotekarka "z piersiami jak arbuzy", "poruszająca się z gracją" i mająca "cudownie dźwięczny głos". Oprócz tego, że "biust rozsadza jej bluzkę" bohater zauważa, że nowa "umie rozmawiać i czasem ma coś do powiedzenia, czego bibliotekarkom najczęściej brakuje".
Nowa bibliotekarka ulega bohaterowi "na książkach", "na zapleczu", "między regałami z poezją i naukami politycznymi". Końca tej opowieści - niezbyt chyba łaskawej dla bibliotekarek-fajnych, zwyczajnych dziewczyn, które po prostu dobrze wykonują swoją pracę (a wierzę, że takie są w większości) - nie zdradzę. Kto ciekawy, może zajrzeć do zbioru Tekstylia : o rocznikach siedemdziesiątych (Piotr Marecki, Igor Stokfiszewski, Michał Witkowski, Kraków 2002, s. 259-265).
Co ciekawe, podobno kiedy w dzieciństwie autor opowiadania nie chciał jeść szpinaku i zupy szczawiowej, mama straszyła go Arcybibliotekarką, która przyjdzie i zabierze go w Złe Miejsce, gdzie spędzi siedemdziesiąt siedem lat, wypełniając rewersy...
1 komentarz:
Matko kochana, co za bzdury... I rozumiem, że to opowiadanie miało cel terapeutyczny? ;-)
Prześlij komentarz