Ma blisko czterdzieści lat. Różowy kubek z tworzywa sztucznego, z geometrycznym uchem. Pomagał robić syrop z cebuli, gdy z siostrą chorowałyśmy na gardło - średnio dwa razy do roku. I kogel-mogel z jajek od babcinych kur. Nie obce mu były sosy, przeciery, kaszki, kisiele i budynie. Przetrwał przeprowadzki, zmiany kuchennych mebli i towarzystwo coraz bardziej nowoczesnego sprzętu. W miejscu dzióbka ma już niewielką dziurkę, ale nadal służy w tworzeniu smaków i zapachów. Różowy kubek mojej mamy. Zawsze był i zawsze będzie. Nie umiem tak pięknie pisać o mojej mamie, przez pryzmat rzeczy, które ją otaczają, jak zrobił to Marcin Wicha w zbiorze Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Opisuje tam książki i rzeczy, które zostawiła jego matka. Rekonstruuje przez to jej obraz z wyrozumiałością, podziwem, ale też z odrobiną czułości i przymrużonym okiem. Przeczytajcie. Warto. I podziękujcie za wasz różowy kubek, dopóki jest na to czas.
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.
Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Kraków 20147, s. 23-24.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz