15 lut 2009

Z racji profilu mojej Biblioteki, o którym już wspominałam, zmuszona jestem - nałogiem czytania, raczej nie do opanowania - do korzystania ze zbiorów innych bibliotek. Ostatnio udałam się do jednej, w konkretnym celu - znalezienia kolejnej powieści Bukowskiego. Nie znalazłam go w dziale z literaturą amerykańską, pomyślałam, że może ktoś kierując się jego pochodzeniem wstawił jego powieści do literatury niemieckiej... Też nic... Wreszcie odważyłam się zapytać... I dostałam powieść "Kobiety" z zaplecza... Nie dlatego, że była w oprawie, czy też w stanie nie nadającym się do czytania. Zupełnie nowa książka. Aż boję się zapytać o trylogię Millera, której też nie uświadczyłam na półce. Czyżby pani bibliotekarka prowadziła swój własny indeks ksiąg zakazanych?

2 komentarze:

sygnaturka pisze...

Ha! Ja Ci to wyjaśnię:) Pracowałam rok w publicznej i tam zaplecze też jest pełne (zawsze mnie to dziwiło). Były tam książki: a) szczególnie drogie, a więc i cenne, np. seria o epokach literackich lub "Style architektury" poszukiwane przez studentów; b) nowe, drogie podręczniki, wypożyczane tylko na dwa tygodnie (?) i tylko na rewers (???); c) nowości (dla wybrańców, czyli znajomków kierownika, ale potem też dla innych czytel;ników, bo trochę tę regułę łamałam;); d) książki uważane za światowe dzieła literatury, typu Salinger. Nowości mieliśmy też pod ladą. Nie ma to jak PRL ;)

Eva Scriba pisze...

Sytuacja mnie kompletnie zaskoczyła, bo myślałam, że książki spod lady to relikt przeszłości, i tak jak piszesz , PRL. Pracowałam w dużej bibliotece publicznej i tam, przyznaję się, czytałam nowe, interesujące mnie książki w pierwszej kolejności, ale trafiały one później do czytelników, a nie do znajomych. A mnie niegdyś, jako czytelnika takie sytuacje wkurzały, szkoda, że nie trafiłam na bibliotekarkę-sabotażystkę ;)
Pozdrawiam serdecznie.