27 maj 2010

Toksymia


Jest teraz moda, by za pomocą ciętego pióra portretować, jeśli nie społeczny margines to tych, którym się w życiu nie udało, coś nie wyszło, którzy są poza mejnstrimem. Wszystko po to, by panie krytyczki siedząc w wygodnych fotelach i machając nóżką obutą w markowy kozaczek mogły kiwać z podziwem i powtarzać wybitne, wybitne. Nie inaczej jest w przypadku Toksymii. Czytając debiutancką powieść Małgorzaty Rejmer nie mogłam się odpędzić od myśli, że oto podano mi , może nie odgrzewany, ale tak samo doprawiony kotlet. Trochę w tym z Masłowskiej, trochę z Chutnik, gdzieś tam pojawia się Dzido. Sprawnie napisana - w sferze językowej nie mam nic do zarzucenia, cenne obserwacje, kilka ciekawych metafor. Może i jest ta powieść soczewką przez którą obserwować można polskie społeczeństwo, ale jest to bardziej lupa badacza larw niż lepidopterologa. Może nie był to dla mnie samej dobry czas by czytać tego typu obserwacje, zebrane na kartach powieści, ale nie poleciłabym ją jako coś wyjątkowego, co zostaje na długo w pamięci. I jakoś tak chętnie po tej książce sięgnęłam, po raz kolejny, do Gombrowicza. Może i odgrzewam ten kotlet raz po raz, ale nigdy nie smakuje on tak samo.

2 komentarze:

agnieszka pisze...

http://forum.gazeta.pl/forum/w,933,112116555.html
:)

Eva Scriba pisze...

Dziękuję :))