17 sty 2012

Musimy porozmawiać o Kevinie


Ona i On - zakochani, szczęśliwi, radośni. Beztroska spędzanych tylko we dwoje dni pęka, gdy pojawia się dziecko. Ona nie jest w stanie zaakceptować zmian jakie niesie ze sobą macierzyństwo. Wymuszone - skutkuje wymuszoną czułością i uśmiechami, próbami dopasowania się do przyjętego obrazu matki . Dziecko - syn - zamknięty w sobie i niemal od początku swojego świadomego istnienia robiący matce na przekór, nieprzyjemny, złośliwy. Wydaje się, że niedostępność emocjonalna matki, jej niechęć do niezaplanowanego dziecka oddziałuje na chłopca. Tworzy w nim obronne zachowania, pomaga w kiełkowaniu niezgody na świat, a nawet nienawiści do otoczenia. Emocje rodzące się w chłopcu, z czasem puchną, doprowadzając do tragedii. Udręczona bohaterka (oskarowa wręcz rola Tildy Swinton), samobiczująca się w poczuciu winy, odmawiająca sobie prawa do życia po tragicznych wydarzeniach, doprowadzona do granicy, nie wspierający jej mąż i syn - którego Ona nie chciała i nie chce - w moim odczuciu aż do końca (nie przekonuje mnie finałowa scena rzekomego pojednania). Pojawia się również córka - przychodzi na świat nie z czystego pragnienia, ale z chęci odwrócenia sytuacji, ponownej próby zmierzenia się z macierzyństwem - jasnowłosa dziewczynka ma być przeciwieństwem ciemnowłosego syna w każdym calu.
Jest więc film Lynne Ramsay nie tylko opowieścią o trudach macierzyństwa, jego ciemnej stronie ale i o źródłach zła w człowieku. I jest to obraz głęboko przejmujący, na wskroś duszny i niewygodny. Sceny - malarskie w swym przedstawieniu - ilustruje muzyka, bardzo często groteskowa, ale podkreślająca ich ciężar. Precyzja tego filmu w oddaniu emocji jest godna podziwu. Tak jak podjęcie tak trudnego tematu przez reżyserkę. I przyznać trzeba, że z tej próby wyszła zwycięsko.

9 komentarzy:

sygnaturka pisze...

Świetnie, że napisałaś o tym filmie! Zastanawiałam się, o czym właściwie jest - po zajawkach nie byłam pewna. ale temat, choć trudny, to na pewno ciekawy i myślę, że się wybiorę:)

Eva Scriba pisze...

Polecam, naprawdę. Koniecznie napisz o swoich wrażeniach. Pozdrawiam ciepło :)

paranoid android pisze...

Pójdę. Czekam na ferie:)

papryczka pisze...

Obejrzałam film przedwczoraj. Zrobił na mnie duże wrażenie. Nie wiedziałam o filmie nic i dobrze, bo nie byłam w żaden sposób nastawiona.
Dobre, mocne kino! Dzieci same w sobie nie rodzą się złe (no chyba, że zaburzenia w mózgu). Myślę, że depresja matki, brak czułości, bliskości tak ukształtował dzieciaka. Więź między matką a dzieckiem i odwrotnie rodzi się w pierwszych godzinach dziecka. Być może gdyby raz kiedyś go przytuliła, choćby na siłę coś dałoby się jeszcze uratować. Czyni to na sam koniec filmu.
Podczas oglądania parę razy miałam ochotę potrząsnąć matką, wlać dzieciakowi.
Chodziły mi po głowie różne inne teorie psychologiczne, także teoria uwikłania Hellingera.
Mam wrażenie, że mój wpis jest jakiś taki mało logiczny, ale trudno:)
Pozdrawiam.

Eva Scriba pisze...

Przeciwnie - jest bardzo logiczny :) Siła tego filmu polega na jego niejednoznaczności, bo trudno mi z pełnym przekonaniem stwierdzić, że winę za powstałą sytuację ponosi jedynie matka. Pozdrawiam ciepło. :)

papryczka pisze...

No właśnie. Nie jest to film jednoznaczny. Jeśli dzieciak faktycznie miał zaburzenia i był urodzonym psychopatą, to największa miłość rodziców na nic by się zdała. Taki człowiek jest niezdolny do uczuć wyższych.
Ten film trochę odczarowuje rodzicielstwo, nie są to tylko piękne chwilę z miłością do dziecka wypływającą uszami. A co jeśli kobieta nie jest w stanie kochać swojego dziecka? Co kiedy zapada na depresję? brr
Właśnie dlatego zastanawiam się nad teorią Hellingera i uwikłaniem, które zakłada, że wpływ naszych przodków działa nawet kilka pokoleń wstecz i kiedy zdarza się tak, że w przeszłym pokoleniu ktoś został wykluczony, zapomniany, nie mówi się o nim, jest jakaś tajemnica, słowem nie ma miejsca dla takiej osoby w systemie rodzinnym, to w przyszłym pokoleniu ktoś może w nieświadomy sposób reprezentować tą wykluczoną osobę. Stąd mogą brać się choroby psychiczne (szczególnie schizofrenia), zaburzenia zachowania, choroby, czy samobójstwa.
Hellinger jest mocno kontrowersyjny, ale mi akurat ta część jego teorii leży:)
Pozdrowionka:)

Eva Scriba pisze...

Zgadzam się, ale wiem też (i to akurat z własnego doświadczenia), że obciążenia - mniej lub bardziej uświadomione - nie są bagażem na całe życie, można je przezwyciężyć. Nie determinują życia człowieka, jeśli on sam tego nie chce. Oj, szkoda, że nie możemy pogadać w cztery oczy, myślę że wykluła by się całkiem niezła dyskusja. :) Pozdrawiam :)

papryczka pisze...

Też tak myślę:)
Jeśli sobie uświadamiamy z czego mogą brać się nasze problemy i możemy to jakoś przepracować (czy to przy pomocy specjalisty, czy to samodzielnie), to jasne możemy przeskoczyć wszystko, gorzej jak nie wiemy za bardzo o co chodzi, jak jesteśmy w coś uwikłani, dźwigamy czyiś bagaż, nie mamy świadomości, że to co robimy, to jakich wyborów dokonujemy i to jacy jesteśmy wynika z czegoś czego nie jesteśmy świadomi.
Ale tu jest przewaga ustawień rodzinnych (dziwnie one wyglądają i dają lekką szalatanerią hihi), że w ustawieniu widać co się zadziało kiedyś i z po czyjej strony rodziny leży przyczyna i nawet jak nic nie wiemy o swoich przodkach to i tak to wyjdzie.
Hellinger mi pasuje w teorii (jeśli przefiltruje wszystkie jego odloty), gorzej z praktyką. Brałam udział w ustawieniach rodzinnych metodą Hellingera i sama byłam ustawiana i o ile czytając o tym bardzo przeżywałam, to biorąc udział w tym wydarzeniu zupełnie tego nie wzięłam:)
A wracając do filmu (bo coś zataczam szerokie kręgi), to miałam wrażenie jakby tego chłopaka nie było. To znaczy był, nawet był boleśnie, ale tak naprawdę nikt się nie pochylił nad nim. Matka robiła wieczne uniki, ojciec był ślepo wpatrzony, a dzieciak sobie sam sobie był. Nikt nie porozmawiał o Kevinie. Nawet nie podjął próby:(

Eva Scriba pisze...

Bingo! Oni nie podjęli próby, aby do niego dotrzeć - np. pójść z nim, albo choćby samemu do psychologa czy pedagoga. A przecież widzieli (głównie matka), że coś jest grubo nie w porządku. To mnie najbardziej zastanawia - ta bezczynność. Może w książce jest ten wątek?
Ja jestem na terapii tradycyjnej, indywidualnej (jeśli mogę się tak wyrazić) i były momenty, kiedy bardzo przeżywałam - to chyba zależy i od metody i od tego co ma się do przepracowania...Najważniejsze żeby coś robić! Pozdrawiam ciepło. :))