19 lut 2012

Sponsoring

Lubię wyjść z kina w stanie pewnego nasycenia, kiedy to odkrywam jakąś prawdę o ludzkiej naturze lub w sobie zasklepione emocje. Mam wtedy wrażenie, że reżyser dał coś z siebie, a jakaś cząstka jego widzenia świata udzieliła się także mnie. Niestety po nowym filmie Szumowskiej nie mam takich odczuć i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że robi ona filmy przede wszystkim dla siebie. I to dla niej mają mieć one jakąś wartość terapeutyczną, co zdaje się sama podkreślać w wywiadach. Historia opowiedziana w Sponsoringu nie wykracza poza opowieści, jakie można znaleźć w reportażach publikowanych na łamach kobiecych pism, a przedstawiona jest w sposób nużący i silący się na artystyczne, ambitne kino – długie ujęcia, które tak naprawdę nic nie wnoszą do opowiadanej historii oraz zbyteczne naturalistyczne sceny seksu, pokazane w sposób wręcz dokumentalny. Szumowska świetnie sprawdziłaby się w dziale PR jakiejś korporacji, bo opowiadać o robionych przez siebie filmach rzeczywiście potrafi. Opowiadanie obrazem wychodzi jej gorzej. A jeśli zestawić jej film chociażby z Różą to można powiedzieć, że wręcz blado. Dwie są sceny godne uwagi w tym filmie – pierwsza z udziałem Krystyny Jandy i druga, gdy główna bohaterka wychodzi podczas kolacji. Ale te jedyne dobre akcenty w filmie też nie zostały dobrze wykorzystane, a zaznaczone wątki niepociągnięte dalej. Cała opowieść składa się ze strzępów przypadkowych scen, potęgując wrażenie chaosu i uczucie znudzenia. Byłam na tym filmie z przyjaciółką i zaraz po seansie poszłyśmy na piwo. Zazwyczaj rozmawiamy o obejrzanym obrazie, ale tym razem naprawdę nie było o czym.

Brak komentarzy: