Jeden z pierwszych jesiennych poniedziałków, więc powinnam wrzucić coś zabawnego, pokrzepiającego, coś od czego człowiek od razu nabiera chęci do życia. No, ale zwyciężyła ta inna strona mojej natury i wstawiam cytat. Opowieść o której nie mogę zapomnieć, która wzrusza mnie bardzo, ściska za gardło tym rodzajem smutku, dla którego słowa są jak za krótka kołdra.
Dulag – obóz przejściowy – dla
Żydów wywożonych z Nowego Sadu i okolicy umieszczono w nowosadzkiej synagodze
(...). Przed dowożonymi otwierano bramę w żelaznym ogrodzeniu – teraz stale
zamkniętą i pod strażą – po czym wpychano ich do synagogi, gdzie musieli
znaleźć miejsce dla siebie i swoich bagaży w drewnianych ławkach, a kiedy te
się zapełniły, na kamiennej posadzce (...) Wszyscy od dawna wiedzieli, że
zostaną wywiezieni – i ludzie zamknięci w synagodze i strażnicy – toteż owe
trzy dni, ostatnie na ziemi, którą wybrali jako swoją i która ich jako swoich
przyjęła, dla jednych i dla drugich były postojem, odpoczynkiem (...) Żydzi
cierpliwie czekali w świątyni, strażnicy pełnili swoją służbę bez ekscesów,
surowość zachowując dla tych na zewnątrz, dla ulicy, rozpędzając ciekawskich
(...)
Sprawcami zamieszania w tym
skądinąd zgodnym oczekiwaniu okazali się nie przedstawiciele świata ludzkiego,
lecz zwierzęcego: psy, które razem z dowożonymi, biegnąc z tyłu, docierały pod
synagogę i ponieważ ani właściciele, ani strażnicy nie wpuszczali ich przez
bramę, zostawały na chodniku. Nie było ich dużo, najwyżej pięć, sześć jako że
wywożeni w porę zatroszczyli się o swoich ulubieńców i stróży domów i w
przeddzień wywózki oddali je znajomym Aryjczykom na przechowanie lub w
prezencie albo przynajmniej gdzieś je ukryli, jednak tym kilku psom udało się
jakoś przerwać łańcuch zmowy i z właściwym sobie uporem i zwierzęcym zaufaniem
starały się trzymać jak najbliżej tych, których wciąż uważały za swoich panów.
Było to przykrą niespodzianką zarówno dla Żydów, którzy wychodząc do ubikacji
albo po wodę musieli się niemal ukrywać, drżąc, aby nie poznały ich własne psy
i oznakami wierności i próbami zbliżenia się nie zmusiły ich do ponownego
zrywania ze światem, od którego już z bólem się oderwali, jak i dla strażników,
którym psy plątały się pod nogami czyhając na moment nieuwagi, żeby przedostać
się do środka, Toteż strażnicy odpędzali je od bramy krzykiem, przekleństwami,
kopniakami i uderzeniami kolb, lecz to oczywiście było zajęciem poniżej ich
godności, złościli się więc. A psy pomimo krzyków i bicia wytrwale siedziały na
chodniku przed synagogą, pod murem jakiegoś domu albo wałęsały się tam i z
powrotem, patrząc co chwilę na bramę, za którą zniknęli ich właściciele,
nastawiając uszu i wyciągając szyje na każdy nowy szmer, jaki stamtąd docierał.
Na drugi i trzeci dzień kilka z nich, gnanych głodem, pobiegło na pobliski targ
albo za jakimś koszykiem pachnącym mięsem, lecz nasyciwszy się i spostrzegłszy
własną omyłkę, wracały pędem, z uniesionymi głowami, w strachu, że przegapiły
okazję przyłączenia się do swoich, i zatrzymywały się dopiero przed bramą,
ukryte pod jakimś murem lub drzewem. I tak doczekały się jednak wyjścia swoich
właścicieli. Kiedy o świcie czwartego dnia przed synagogą zaczęła się formować
kolumna, przygnały pędem i wkrótce na ulicy Żydowskiej rozległo się radosne
szczekanie, warczenie i przymilne skomlenie. Ludzie w kolumnie bronili się,
powstrzymywali niesforne dzieci, które obejmowały uradowane zwierzęta,
żołnierze klęli – wszystko na próżno (...) Na dworcu, podczas oczekiwania na
załadunek, psy miały jedną piękną chwilę: mogły otrzeć się pyskiem o ciała
właścicieli i dostać jakiś uratowany kąsek. Potem zostały na torach same.
Biegły przez jakiś czas za pociągiem, lecz zatrzymały się, kiedy węch przestał
im sygnalizować znajomy zapach. Patrzyły zdziwione na pola i rowy, dokąd to
dotarły, chłodziły wywieszone czerwone języki, aż pojedynczo zawróciły ku
miastu.
[Aleksander Tisma, Księga Blama, Warszawa 1978, s. 120-122]
[Aleksander Tisma, Księga Blama, Warszawa 1978, s. 120-122]
3 komentarze:
Piękne...
Przeczytałam posta w pracy i to nie był dobry pomysł. I tak mam w pracy zimno niemożebnie, ale po przeczytaniu tego cytatu zrobiło mi się tak zimno, że przez godzinę jeszcze szczękałam zębami.
Mocne, piękne, porażające!
Wierzę. Ja się popłakałam jak o tym opowiadałam MG. Pozdrawiam bardzo ciepło.
Prześlij komentarz