W sercu kraju, na poletku pana
Boga czekałam na Godota. Drżałam ze śmiertelnego zimna na tej ziemi jałowej
niczym lochy Watykanu. Gdybym chociaż miała przy sobie blaszany bębenek albo
przepaskę z liści by zająć czymś ręce. Z nudy, przeradzającej się momentami w
udrękę i ekstazę zaczęłam grę w klasy, kiedy zza czarodziejskiej góry wyłonił
się cesarz i jego pomocnik. Z daleka wyglądali jak cienie w raju, eksplorujące
nowy wspaniały świat w poszukiwaniu straconego czasu. Droga z zamku, na wschód
od Edenu, do tej ziemi obiecanej zajęła im cały rok 1984. Kiedy wreszcie
dotarli chcieli zakrzyknąć: Absalomie, Absalomie nie wiedząc że jestem
czarodziejką z Florencji. Mając świadomość, że z zimną krwią wtrąciliby mnie do
rzeźni numer 5, zamieniłam ich w wilki stepowe. Uciekły pod wpływem zewu krwi a
ja czując nieznośną lekkość bytu i chcąc zdążyć przed panem Bogiem udałam się
na stację Moskwa Pietuszki, gdzie czekały już pociągi pod specjalnym nadzorem.
Wsiadłam do jednego z nich z nadzieją udania się do imperium. W przedziale
naprzeciw mnie siedziała znana pianistka i spisywała swoje myśli nieuczesane a
na widocznym z okna przedziału peronie stał Ulisses przeżywający tak bardzo
pożegnanie z Marią, jakby czekało go sto lat samotności. Cóż, miłość w czasach
zarazy nie jest łatwa – pomyślałam. Kiedy pociąg ruszył do przedziału dosiadł
się doktor Żywago – pomimo wieku tak młody i pełen życia, że wyglądał jak mały
książe. Doktor jechał do sanatorium pod klepsydrą. Miał tam zając się ciekawym
przypadkiem pewnego sztukmistrza z Lublina, który cierpi na kompleks Portnoya.
Pociąg minął łuk triumfalny i wjechał do doliny Issy, gdzie na stacji wsiadła Lolita
oraz Ania z Zielonego Wzgórza. Obie prowadziły folwark zwierzęcy. Pomagał im
ojciec chrzestny, ale nie było z tego dużych pieniędzy, dlatego dziewczyny –
nazywane czarownicami z Salem – dorabiały sprzedażą obwoźną przeróżnych
pachnideł. Pociąg wlókł się jak stąd do wieczności. Moje zniecierpliwienie
przeszło w istne grona gniewu, kiedy niespieszne minął zwrotnik Raka. Był
zmierzch długiego dnia, kiedy dotarliśmy na archipelag Gułag. Wysiadłam z
pociągu i przekraczając cienką czerwoną linię wsiadłam w tramwaj zwany
pożądaniem, by kontynuować podróż. Wspominałam swój los utracony i to, co
miałam za sobą, a co przeminęło z wiatrem. Szkoda, że nikt na życie nie
wymyślił instrukcji obsługi. Czułam się jak kobieta z wydm, którą smaga wiatr
przeszłości. Jak buszujący w zbożu minionych zdarzeń. Nie dla mnie inny świat i
piękni dwudziestoletni. Bo komu – jak nie mnie – bije dzwon? Pod wulkanem
czekał już Ubik. Wymierzając we mnie broń powiedział: żegnaj, laleczko.
Pierwotnie chciałam zrobić z tego tekstu konkurs polegający na wyszukaniu w nim wszystkich tytułów książek, ale potem pomyślałam, że przecież dla bibliotekarzy to bułka z masłem i trud żaden.
8 komentarzy:
Świetne! Cud, miód i orzeszki:)
Za Ubika przesyłam buziaka ;)
Zawstydzacie mnie, no doprawdy ;)
Pozdrawiam ciepło.
Boskie! Mam dla uczniów taką samą zabawę, ale w wersji młodzieżowej :) Moc pozdrowień :)
Hej hej! coś bardzo podobnego zrobiłam na samym początku pisania bloga a propo wizyty w bibliotece:)
zapraszam:
http://czarodziejskagoraksiazek.blogspot.com/2011/03/mnogosc-swiatow-w-bibliotece.html
Idea jest ta sama:)
Ale mi teraz fajnie idę czytać, bo teraz tak na szybko napisałam żeby się z Tobą podzielić tym podobieństwem:))
No rewelacja moja droga. rewelacja! Lolita co wsiadła z Anią i folwark zwierzęcy. Cha cha cha. Brakuje trzymając się dziewczyńskich klimatów tylko dziewczyn z Portofino, które targałyby pudełko ze szpilkami. Po osiągnięciu wieku dojrzałości dziewczęta owe zamieniłyby się w panny z wilka i zaliczyły upadek człowieka pod Dworcem Centralnym. I tak dalej i tak dalej:)
Hehe świetnie Ci to wyszło!
Dziękuję :D
Pozdrawiam ciepło.
Prześlij komentarz