27 lip 2019

Amelia jeździ metrem i czyta

Okładka polskiego wydania książki "Dziewczyna, która czytała w metrze" skojarzyła mi się z filmem "Amelia". Podobna kolorystyka, dziewczyna trzymająca książkę o zbliżonym typie urody, co główna bohaterka filmu. To chyba celowy zabieg wydawcy, jeśli wziąć pod uwagę inne, obcojęzyczne wydania tej powieści.  Zabieg narzucający interpretację powieści - narracja nagle wydaje się zbliżona do filmowej, splot okoliczności w których znajduje się bohaterka mało prawdopodobny, na granicy realizmu magicznego - zupełnie jak w ekranowej opowieści. 



W książce jednak bohaterka ma na imię Juliette. Pracuje w agencji nieruchomości, dokąd dojeżdża metrem. Podczas podróży obserwuje współpasażerów, którzy czytają książki. Pewnego dnia wysiada na innej stacji niż zazwyczaj i trafia do osobliwego miejsca wypełnionego książkami - ni to antykwariatu, ni księgarni prowadzonej przez człowieka o imieniu Soliman, dla którego książki są całym życiem. Juliette pod wpływem tego spotkania rzuca pracę i poświęca się łączeniu właściwych książek z odpowiednimi czytelnikami. Nieszczęśliwy splot okoliczności powoduje, że musi zająć się córką Solimana i odnaleźć matkę małej Zaide. Traf chce, że matka Zaide ma schowanego w garażu minibusa, którym Juliette wyrusza w podróż, by wypełnić pewną misję i oczywiście rozdawać książki. Nie tworzy "biblioteki objazdowej", bo "takich jest mnóstwo", więc "nie musi troszczyć się o to, żeby zaspokoić różne upodobania, dostosować się do czytelników w każdym wieku, uwzględnić cały wachlarz zainteresowań". 
To nie jest obszerna powieść, jednak czytanie jej momentami tak mnie męczyło, że przerywałam lekturę na rzecz innej, bardziej wciągającej książki. Sam pomysł na fabułę ciekawy, jednak źle wykorzystany - słabo nakreślone postaci, pozbawione psychologicznej głębi i czegoś, co pozwoliłoby czytelnikowi na choć najmniejsze utożsamienie się z bohaterami. Paryż z kart powieści wyblakły i papierowy właśnie - bez kolorów, zapachów, nie skłania, by napić się kawy i zjeść croissanta. I wcale nie poczułam się lepiej po przeczytaniu tej powieści - należy ona do nurtu "feel-good" - miałam raczej poczucie straconego czasu. Jeśli chcecie poczuć się naprawdę dobrze po lekturze, lepiej sięgnąć po "Lawendowy pokój". (recenzja tu>>>)





Brak komentarzy: