Charlie Bibliotekarz na swoim blogu pisze o tym, jak nie dostał nic od świętego Mikołaja i sam sobie zafundował prezent. Ja zaś w ramach prezentu chciałam sobie sprawić ulubiony balsam do ciała YR. Udałam się do sklepu, wybrałam odpowiednią butelkę, płacę, miła pani przy kasie proponuje mi miniaturkę balsamu, zdzwiona biorę. Truchtem do domu. Postanawiam się zabalsamować, zrelaksować i nic nie robić tylko leżeć i pachnieć (no i rzecz jasna czytać). Długi, ciepły prysznic, i do dzieła. Wcieram to to, wcieram... Nie wchłania się, rozmazuje... Myślę - ciało mam mokre, to dlatego. Powtarzam całą operację, a na skórze nadal maziaje. Patrzę na etykietę-żel pod prysznic! @#$&! Najgorsze jest to, że zdarzyło mi się to już po raz trzeci. I tym sposobem mam prawie litr żelu pod prysznic i 50 ml balsamu, co mi chyba starczy na jedną nogę.
2 komentarze:
Ja za to (nawiązując do kwestii balsamów i do kwestii prezentów pod choinką, o których pisał młodszy bibliotekarz) dzięki różnym miłym ludziom i dzięki jakże licznym w całym roku okazjom mam w łazience jakieś pięć czy sześć balsamów, z czego używam jednego, który sama sobie kupiłam, bo wiem, że mi odpowiada. Mogę się podzielić, chcesz?
Dziękuję :D Mikołaj już o to zadbała ;) Pozdrawiam cieplutko.
Prześlij komentarz