28 wrz 2011

Historia jednej piosenki

Nie pamiętam kiedy usłyszałam ja po raz pierwszy. Mogło się to wydarzyć 20 lat temu. Mogłam ją usłyszeć w radiowej Trójce albo odtworzyć na jakimś gramofonie (zwanym w domu adapterem) z dźwiękowej pocztówki. Piosenkę House of the Rising Sun w wykonaniu The Animals. Żałosna znajomość języka angielskiego, połączona z emocjonalnym ładunkiem tejże pieśni, kazała młodej adeptce muzyki rozrywkowej przypuszczać, że utwór opowiada historię chłopców z poprawczaka, którzy nie mieli łatwego życia w swoich rodzinach. I mimo pogłębiania znajomości języka obcego, odsłuchania tego utworu niezliczoną ilość razy, ta właśnie interpretacja na lata zapadła w mej pamięci. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że po pierwsze The Animals śpiewają o mężczyźnie, który najlepsze chwile swego życia zmarnował (?) w domu uciech. Po drugie zaś była to piosenka wykonywana przez kobiety (pomijam bardzo wczesne nagrania) i o losie kobiety upadłej opowiadająca. Niestety najbardziej rozpowszechnioną wersją jest ta męska. Trudno się zresztą oprzeć tej interpretacji zespołu Burdona, za sprawą hipnotycznej gitary - chyba każdy kto próbował uczyć się gry na tym instrumencie zaczynał od słynnego wstępu do House of the Rising Sun (ja i owszem). Wersja kobieca, która najbardziej przypadła mi do gustu, to ta w wykonaniu Joan Baez:


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Może zabrzmi to dziwnie, ale ja również przez bardzo długi czas myślałem, że piosenka The Animals opowiada o poprawczaku, lub sierocińcu, w którym chłopak dorastał sobie:)

Wersja pani Baez przepiękna!

paranoid android pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.