Jest takie miejsce, co nazywa się Hubeza, niedaleko Tel Awiwu. Mówiono mi, że ludzie w tej Hubezie ubierają się na czarno, i że są zawsze, ale to zawsze szczęśliwi.
-Nie wierzę w te wszystkie bzdury – powiedział mój najlepszy przyjaciel, a właściwie to chciał powiedzieć, że nie wierzy, że ludzie są szczęśliwi.
Wielu ludzi nie wierzy. Wsiadłem więc do autobusu, co jedzie do Hubezy i całą drogę słuchałem z mojego walkmana pieśni wojennych. Ludzie w Hubezie w ogóle nie giną na wojnach. W Hubezie ludzie nie idą do wojska. Wysiadłem z autobusu na głównym placu. Ludzie z Hubezy przyjęli mnie bardzo miło. Z bliska łatwo mi było dostrzec, że są naprawdę szczęśliwi. Dużo tańczą w tej Hubezie i czytają grube książki, i ja tam z nimi w Hubezie tańczyłem i grube książki też czytałem. I nosiłem tam w Hubezie te ubrania i spałem w ich łóżkach. I jadłem ich jedzenie i całowałem buzie ich niemowląt. Przez cale trzy tygodnie. Ale szczęście to nie jest rzecz zaraźliwa.
[Etgar Keret, Rury, Warszawa 2007, s. 39]
4 komentarze:
Coś mnie Keret ostatnio prześladuje. W Magazynie Świątecznym GW z zeszłego tygodnia jest świetny artykuł o Kerecie. Ale pewnie czytałaś:)
Acha ja czytałam tylko dwa tomy opowiadań. Pierwsze to "Kolonie Knellera", które były rewelacyjne, a potem najwcześniejszy jego tom "Gaza blues", które już niestety był słabe.
Czas pochylić się ponownie nad Edgarkiem:)
Tym bardziej, że nowe opowiadania kuszą z księgarskich półek, oj kuszą... Pozdrawiam serdecznie. :)
Aż mi łzy stanęły w gardle. Takie to fajne:-))) Pozdrawiam:-)
Prześlij komentarz