6 gru 2012

Grzałka i książka-wypłatka

Zima. Poruszanie się po chodniku przypomina taniec pingwina na szkle. A raczej ludzika Michelin, bo przecież się trzeba okutać i ochronić przed zimnem (a podobno to dopiero początek) i z klepsydry jakże ponętnej robi się nadmuchane nie-wiadomo-co. Oczywiście są panie, które nadal śmigają w kurteczkach do pasa, ale ja raczej nie należę do osób chcących sobie na starość zafundować przeszczep nerek. I to stanie na przystankach i czekanie na autobus, który najczęściej prowadzi Godot... Nie znoszę tego. Na godzinę - jeden przynajmniej autobus wypada z kursu i znika w niewyjaśnionych okolicznościach - może jedzie do Hogwartu, nie wiem. Ale w sumie nie chciałam za bardzo narzekać, a raczej podzielić się moim pomysłem na radzenie sobie z tym wystawaniem na przystankach. Od jakiegoś czasu robię sobie grzałki, czy zestaw piosenek wszelakich, które mi się jakoś dobrze kojarzą - z młodością na przykład i rozgrzewają serce, otulają ciepłą mgiełką wspomnień i radują duszę. Grzałki są tematyczne. Np. ostatnio polska muzyka lat 90. Znalazły się tam m. in. (klik):
Jezioro szczęścia - Chłopcy z Placu Broni - wybitnie letnia, od razu widzę przed oczami słoneczne promienie i piękne jezioro. 
Mój znak - Big Day - zespół ostatnio powrócił z nową płytą, ale ta piosenka wybitnie kojarzy mi się z pierwszym koncertem na jakim byłam w życiu i czasem, gdy wszystko było prostsze.
Sama - Oddział Zamknięty - tekst może niezbyt optymistyczny, ale piosenka przywołuje wspomnienie dwunastych urodzin (tak, tak) i kasety tego zespołu, którą bardzo chciałam dostać. 
Magiczne słowa - Ziyo - jak ja marzyłam, by jakiś długowłosy chłopak, we flanelowej koszuli, zagrał mi to na gitarze i zaśpiewał! I cóż... Mam długowłosego, nie w koszuli a w koszulkach. No i nie gra mi na gitarze, a czasem na nerwach. No i nie śpiewa, ale to chyba nawet lepiej. :)
A teraz jestem na etapie grzałki składającej się z piosenek INXS. Jak Michael Hutchence śpiewa I need you tonight, to mam ochotę zdjąć szalik i co tam jeszcze ;)

Przyszła też do mnie pocztą książka-wypłatka, której specjalnie przedstawiać nie trzeba. 

Muszę się z nią uporać do Gwiazdki, bo obiecałyśmy sobie z Sis. że obejrzymy jej filmową adaptację z 1992 roku. Ta nowa jest podobno kiepska i nie ma lepszego Heathcliffa niż Ralph Fiennes.


2 komentarze:

artystyczny nieład pisze...

Wichrowe wzgórza <3
Nie oglądałaś tej starszej ekranizacji?
Przepadam za nią!
Jak kiermasz? Twoje śliczne anioły już poszły?

Anonimowy pisze...

Co racja, to racja - to do ostatniego zdania tegoż wpisu ;) pozdrawiam. B.