Nie lubię zakupów. Chodzenia po galeriach, przepychania się przez tłumy, przymierzania w bezlitosnym świetle sklepowych kabin. Nic mnie bardziej nie męczy niż zakupy właśnie, nawet inwentaryzacja. Może z tego powodu tak bardzo przywiązuję się do rzeczy, które już mam i systematycznie odwiedzam panie krawcowe i szewców by mi ulubione rzeczy ratowali. Nie mam więc skłonności do zakupoholizmu. Psychologowie są zgodni, że można z łatwością wpaść z jednego kompulsywnego zachowania w drugie. Nie pamiętam jednak z jakiego nałogu się wygrzebałam, by trafić w książkoholizm, który obecnie przybrał ostre stadium, spotęgowane zmianą pracy, a więc profilem księgozbioru.
Przychodzi nowa dostawa książek do biblo. Jak pies kość, tak ja z niecierpliwością obskakuję jeszcze nierozpakowany karton. Potem rozrywam go jak dziecko spodziewające się wymarzonej zabawki i zanurzam się w nim wyjmując po kolei nowe książki. Niektóre wącham, gładzę po okładkach, kartkuję. Chwilowa ulga. Potem je opracowuję i przeglądam. I już coś mi wpada w oko. Mam nieodpartą chęć przeczytania tego właśnie dzieła. Wypożyczam, przynoszę do domu. Ale chęć na ten jeden, konkretny tytuł jest zazwyczaj jednodniowa. Impulsywna. Okładka, tytuł, opis powodują jakieś przepływy neuronalne które każą mi sięgnąć po ten właśnie tom. Następnego dnia sytuacja się powtarza. Czytam na blogu recenzję. - O! To musi być ciekawe - myślę. I już biegnę do zaprzyjaźnionej biblioteki, wypożyczam. Mam. Nie czytam - skąd. Bo przecież mam książkę "w czytaniu" - ofiarę wcześniejszej emocjonalnej decyzji. A książki milczą i stoją karnie czekając na swoją kolej. Ledwo się mieszczą na półkach, parapetach. Niektóre zesłane do drugiego rzędu czasem rozpaczliwie wychyną zza nowo przytarganych.
Przejrzałam ostatnio domowy księgozbiór, na który składają się książki moje i MG. Mogłabym już nigdy nic nie wypożyczać i do końca życia czytać coś to z jednej, to z drugiej półki, tyle tego mamy. A przyjaciele ciągle nas czymś obdarowują. Ale nie - ciągły niedosyt. Poczucie, że tyle ważnych rzeczy jeszcze do przeczytania, połączony z głodem wiedzy. Niemożność zadowolenia się tym, co jest tuż pod nosem. Więcej, jeszcze więcej. Do zatracenia, do zaczytania.
Oddać karty biblioteczne komuś na przechowanie? Nie czytać ukochanych blogów? Nie czytać recenzji w tygodnikach i dziennikach? Unikać księgarni? Zmienić zawód?!
7 komentarzy:
E tam, dobra pasja nie jest zła :P
A ten obrazek od dłuższego czasu jest moim ulubionym :)
http://basiapelc.blogspot.com/p/kolor-zielony-przeczytaam-kolor.html
!!!! jakbym czytała o sobie - naprawdę, u mnie również stosy książek a każda wizyta w bibliotece kończy się pełna torbą... W pracy również nie mogę się powstrzymać i między pólkami zawsze coś ciekawego znajdę :)
Pozdrawiam
PS.Myślę, że powinnyśmy się czuć rozgrzeszone, bo akurat ten nałóg jest bardzo pożyteczny dla naszego ciała, wyobraźni i osobowości :0)
Dla naszego ciała w sensie, że się mięśnie wyrabiają od taszczenia książek? ;) Pozdrawiam serdecznie.
To wyobraź sobie, co ja przeżywam pracując w Dz.Gromadzenia, gdzie oprócz książek mam filmy i muzykę:)
Oszalałabym chyba z nadmiaru bodźców ;)
Pozdrawiam
Czasu nieskończonego nam potrzeba i nieśmiertelności. Wtedy moglibyśmy zapełnić głód czytelniczy:) Ja sam już nie ogarniam tego co mam na czytniku, tego co mam u siebie na półkach w domu i w biblio:) Pozdrawiam serdecznie.
Właśnie o to mi chodziło - nawet ciężarki można zastąpić książkami - choćby 2 tomami Anny Kareniny :)
Pozdrawiam
Prześlij komentarz