10 paź 2011

Hurts bolało


Duży minus dla organizatorów wczorajszego koncertu Hurts w Poznaniu. Za brak telebimu, zbyt niską scenę powodującą, że nawet przy znacznej bliskości sceny niewiele było widać (szczególnie, gdy gadżeciarze nagrywali fragmenty koncertu na komórki) oraz fatalne nagłośnienie. A do tego zbyt duże przerwy między suportującymi zespołami oraz przedskoczkiem a główną gwiazdą. Co do gwiazdy zaś - rzeczywiście panowie gwiazdorzyli aż miło, a raczej niemiło. Gesty ściągnięte z Depeche Mode (trzymanie mikrofonu przez wokalistę, poruszanie się po scenie, ruchy rąk), prośby do fanów o wydawanie z siebie przeróżnych okrzyków - przy okazji uświadomiłam sobie, że nie jestem grupą docelową tych panów - już nie umiem wydawać z siebie tak wysokich dźwięków, spowodowały, że nie był ten koncert jakimś szczególnym dla mnie przeżyciem. To, co zapamiętam, to księżyc zaglądający przez dach hali, którego światło mieszało się z tym płynącym ze sceny, dając ciekawy efekt, cień wokalisty rzucany na ścianę i uczucie smutku przy fragmentach granych przez kwartet smyczkowy. Raczej ulotne momenty, impresje, pozostawiające uczucie niedosytu. Raczej nie wybiorę się ponownie na koncert zespołu Hurts. Dużo większą przyjemność sprawiło mi przesłuchanie ich płyty w domu, niż występ w hali Międzynarodowych Targów Poznańskich.

2 komentarze:

paranoid android pisze...

Szkoda, że masz takie doświadczenia. Ale na pewno za jakiś czas będziesz to milej wspominać. Ja bardzo lubię koncerty w klubach (Pod Minogą np.), zespoły prawie nieznane, można wyłapać jakąś perełkę:)

Eva Scriba pisze...

Kameralne koncerty rzeczywiście mogą dostarczyć lepszych przeżyć. Pozdrawiam ciepło. :)