29 lis 2011

Znak wodny

Właśnie wróciłam z Wenecji. Nie była to podróż łatwa - umysł w gotowości, otwarty na oścież i nie pojmujący czasem podawanej mu strawy. Teraz syty, domagający się jeszcze - takich słów, metafor, opisów, jak tych zawartych w eseju Brodskiego. I takiego deseru jak weneckie wiersze poety. A cóż dostaje? Bardzo często fast food miłosnych dramatów, niedogotowane poradniki, niestrawne opowieści o cudzym życiu.


Pamiętam jeden dzień - dzień , kiedy musiałem już stąd wyjeżdżać po miesiącu samotnego pobytu; byłem właśnie po obiedzie w jakiejś małej trattorii w najodleglejszej części Fondamenta Nuove: ryba z rusztu, pół butelki wina. Z tym posiłkiem w żołądku ruszyłem w stronę miejsca mojego tymczasowego zamieszkania, aby zabrać bagaże i złapać vaporetto. Przeszedłem kilkaset metrów po Fondamenta Nuove, jako mały ruchomy punkcik w tej akwareli, i skręciłem w prawo przy szpitalu Giovanni e Paolo. Było ciepło, słonecznie, błękitnie - sama rozkosz. Obrócony tyłem do Fondamenta i San Michele, idąc tuż przy murze szpitala, niemal ocierając się oń lewym barkiem i mrużąc oczy w słońcu, poczułem nagle: jestem kotem. Kotem, który właśnie najadł się ryby. Gdyby ktoś w tym momencie zwrócił się do mnie, zamiauczałbym. Byłem absolutnie, zwierzęco szczęśliwy.


Hm, gdy ja wypiję pół butelki wina, też mi się czasem wydaje, że jestem kotem. A tak na poważnie... Macie takie momenty? Kiedy szczęście wypełnia was tak bardzo, że chce wam się śpiewać? I objąć cały świat? Ja mam i Wam z całego serca takich chwil życzę.

1 komentarz:

sygnaturka pisze...

Miałam takie momenty, dawno temu. Teraz czekam, az znów jakiś nadejdzie.