Kilka razy pisałam już o tym, że jestem nałogowym zbieraczem książek, a stosiki woluminów do przeczytania sięgają u mnie sufitu. Rozwiązanie tego problemu przyszło nieoczekiwanie. Otóż, by zacząć czytać zgromadzone we własnej bibliotece książki, a nie te ciągle dopożyczane z innych bibliotek, wystarczy pójść do biblioteki publicznej i trafić na niekompetentną i niemiłą bibliotekarkę (co też było ostatnio moim udziałem). Wtedy niczym grom z jasnego nieba spada na człowieka myśl: Przecież ja wcale nie muszę wypożyczać tu książek! A po takiej myśli pozostaje już tylko opuścić bibliotekę z pustymi rękoma, wrócić do domu i oddać się lekturze książki nieużywanej, bez pieczątek, kodów kreskowych i zapachów innych użytkowników. Proste. Zastanawiam się jednak ile osób doznało albo doznaje w bibliotekach każdego dnia takiego właśnie "oświecenia" i woli po raz setny przeczytać Lalkę Prusa niż przedzierać się przez zasieki złego humoru pani bibliotekarki w celu wypożyczenia gorącej nowości.
2 komentarze:
Kot w szoku :)
Ja też, to niemiłe panie bibliotekarki też istnieją???
Jak widać są, ale to na pewno nieliczne wyjątki ;)) Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz