Nie, nie urlopowałam na Majorce, jak wskazuje tytuł posta, ale pobyt nad jeziorem dostarczył mi podobnych wrażeń. Egzotyczna opalenizna to skutek przemierzania tras rowerowych, szczególnie tych zaoranych przez niefrasobliwych rolników i będących jedynie ścierniskami (a więc połacią niczym nie osłoniętą). Gdy chciałam dostąpić błogiej ekstazy kąpiąc się nago, nocą w jeziorze, na jak mi się wydawało małej i niemal dzikiej plaży, okazało się, że nie jestem jedyną amatorką takich doświadczeń. Wychodzenie z gołą dupą z wody (wszak osłonić trzeba było głównie przednie miejsca strategiczne) - bezcenne.
Mój niezawodny dotąd rower, zwany Czarną Chmurką, złapał gumę 7 km od bazy noclegowej, a powrót pociągiem umilił nam niedoszły samobójca, skutecznie zatrzymując skład pociągu na dwie godziny. Mimo kumulacji doświadczeń niewygodnych urlop zaliczam do udanych - dwutygodniowe odcięcie od mediów, plażowanie i oczywiście czytanie. Myślę, że spokojnie mogłabym nie pracować w ogóle i przejść na czyjeś utrzymanie (poważne oferty proszę składać na maila). :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz