10 mar 2016

Nie zasłużył na lanie, kto kocha czytanie [książka]

Przeczytałam książkę Małgorzaty Jurczak Motyle dzienne, motyle nocne, adresowaną do młodego odbiorcy. Bohaterką tej ciekawej opowieści jest Malwina. Malwina przyjeżdża z mamą do małego miasteczka na wakacje. Mama Malwiny - Marta ma zająć się projektem ogrodu dla bogatego małżeństwa, które właśnie kupiło dom. Malwina z mamą zamieszkują w domu starszej kobiety - Emilii. Malwina zaprzyjaźnia się z córką artystów cyrkowych - Mirellą, z którą przeżywa letnie przygody. To za sprawą koleżanki,  główna bohaterka gubi się w innym miasteczku, niż to do którego przyjechała na wakacje. 

Trafia tam do biblioteki, traktując wizytę w niej jako doskonałe tłumaczenie przed mamą. Pozwolę sobie zamieścić spory fragment z tego rozdziału, bo wyjątkowo dotyczy on bibliotekarza, a nie bibliotekarki:

"Powie, że przyjechała pożyczyć książki. Przecież nie może dostać bury za zamiłowanie do literatury. To się nawet rymowało!
Nie zasłużył na burę, kto kocha lekturę.
Nie zasłużył na lanie, kto kocha czytanie.
Nie zasłużył na baty, kto kocha dramaty!
(...) Kiedy weszła do biblioteki, poczuła silną woń kurzu. Wysokie półki wypełnione książkami ciągnęły się rzędami przez całe pomieszczenie. Słychać było cichutkie szemranie komputera i brzęczenie much pod wysokim sufitem, który przypominał sklepienie katedry. Przy biurku siedział zapatrzony w ekran monitora bibliotekarz. Był to lekko otyły mężczyzna w okolicach trzydziestki, o ciemnych włosach i równie ciemnych oczach. Malwina pomyślała, że powinien się uśmiechnąć i zachęcić ją do wejścia, ale on tylko mruknął pod nosem odpowiedź na jej "dzień dobry". Najpierw skwitowała, że to jakiś okropny ponurak, ale kiedy chrząknął kilka razy niepewnie, a potem zapytał, co ją interesuje, doszła do wniosku, że bibliotekarz ma tę cechę, którą ludzie nazywają nieśmiałością. I jej ją czasem przypisywano. Złościła się, kiedy jakaś nauczycielka mówiła: Malwina jest zdolna, ale nieśmiała, jakby to była jakaś choroba albo coś jeszcze gorszego. A ona po prostu wolała milczeć i patrzeć na sprawy z większym dystansem niż inni. Chyba to, co pomyślała - że są z bibliotekarzem trochę podobni - dodało jej odwagi.
- Chciałam pożyczyć jakąś książkę dla siebie i dla mamy. - Dział dziecięcy jest... - Chyba zauważył jej groźne spojrzenie, bo poprawił się speszony: - Miałem na myśli młodzieżowy, rzecz jasna, na końcu sali.
Ponieważ nie ruszyła się z miejsca, zapytał:
- A mama co czyta?
- Bardzo różne rzeczy... - Nie umiała od razu sprecyzować.
- Romanse?
-Marta mówi, że romanse są do kitu - odparła Malwina gniewnie. - I że mogłaby je czytać tylko, gdyby jej za to płacili duże pieniądze. I że są szkodliwe społecznie, bo pokazują schematy i sssste... - Że też akurat musiało jej umknąć to trudne słowo! Słyszała je tyle razy!
- Stereotypy? - przyszedł z pomocą bibliotekarz.
-O właśnie.
Jej słowa wyraźnie do zafrapowały. Nawet jakby lekko się uśmiechnął.
- W takim razie może będzie łatwiej coś znaleźć, jeśli mi powiesz, co mama czytała ostatnio.
Malwina próbowała sobie przypomnieć grzbiety najgrubszych książek z biblioteczki Marty.
-Biesy... - Nie była pewna, czy dobrze zapamiętała tytuł i czy Marta w ogóle to czytała.
-Dostojewski - mruknął bibliotekarz z uznaniem i podniósł się zza biurka. Wybrali dla Marty powieść noblisty o reżimie na Dominikanie, która - jak zapewniał mężczyzna - na pewno się spodoba i jest dostatecznie ambitna, by przypaść do gustu czytelniczce Dostojewskiego. Malwina nie wiedziała nawet, gdzie leży Dominikana ani co to dokładnie jest reżim, ale nabrała zaufania do tego dziwnego człowieka. Wyglądało, że zna się na rzeczy. Potem zaszyła się w dziale "dzieci i młodzież" i spędziła tam dobrze ponad godzinę na lekturze Ronji, córki zbójnika. Zapomniała o całym świecie. Wróciła do niego, usłyszawszy chrząknięcie nad swoją głową. Bibliotekarz, który stał nad nią, powiedział, że zaraz zamyka. Malwina podniosła się z podłogi. Nadal nie wiedziała jak ma wrócić do domu, tylko nie myślała o tym przez ostatnią godzinę. Okazało się, że aby pożyczyć książki, musi się zapisać i zapłacić drobne wpisowe. - Nie mam pieniędzy - przyznała się. Bibliotekarz stwierdził, że może zapłacić przy oddawaniu książek. Kolejny problem to brak legitymacji szkolnej. (...) Malwina wybuchnęła płaczem, wprawiając tym bibliotekarza w konsternację. Zaczął ją pocieszać i zapewniać, że wszystko będzie dobrze, a jak Malwina chce, to może jeszcze z kwadrans poczytać książkę, on zaczeka. Naprawdę nie ma problemu. Z pożyczeniem książek bez legitymacji też. Więc on myślał, że ten płacz jest z powodu książek? Naprawdę był zabawny. Oboje byli w tym momencie jacyś tacy niezdarni i uroczo pogubieni. 
Wiktor - bo tak ma na imię bibliotekarz - pomaga zagubionej dziewczynce wrócić do matki. Przy okazji dziewczynka chce przedstawić mamie bibliotekarza, w nadziei, że Marta pozna Wiktora i zakochają się w sobie. 
 
Wiktor był doskonałym kandydatem. Oczytany, spokojny i dobry. Wyglądał na kogoś, kto nie skrzywdziłby muchy i na pewno nigdy nie skrzywdzi Marty.
Dziewczynka szybko czyta książki, żeby wkrótce odwiedzić Wiktora i dać mamie pretekst do spotkania z nim. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z zamysłem Malwiny. Bibliotekarz organizuje spotkanie autorskie ze znaną, mieszkającą w miasteczku, pisarką. I to właśnie tych dwoje połączy ze sobą los.

Małgorzata Jurczak porusza w tej książce wiele ważnych tematów, ale dla mnie była to przede wszystkim bardzo przyjemna podróż w czasie. Ta książka to racuchy z jabłkami, kompot z rabarbaru i ciasto z wiśniami. Księżyc zaglądający w okna, szmer rzeki, poszum traw i pohukiwanie sowy. Zdarte kolana, przemoczone ubrania, bose stopy. I choć nie chciałabym być znowu dzieckiem, to miło było wrócić do tego czasu na chwilę.

Brak komentarzy: