29 lis 2012

Nie mam nic do ukrycia

Gdy w Trójce zatytułowała tak swoją audycję Grażyna Dobroń, pomyślałam, że będzie mówiła tym razem o ekshibicjonizmie i o tym, że w dzisiejszych czasach wszystko jest na pokaz. Ale nie. Nie mam nic do ukrycia to hasło ruszającej właśnie kampanii społecznej, organizowanej przez Zjednoczenie na Rzecz Żyjących z HIV/AIDS Pozytywni w Tęczy.  W projekt zaangażowani są polscy artyści m.in. opowiadająca o kampanii na antenie radia Maria Seweryn (na plakatach i w spotach artyści mają wystąpić nago). Chodzi o to, by promować profilaktykę HIV oraz o edukację w kierunku funkcjonowania z wirusem. 
Już jakiś czas temu - namówiona przez koleżankę, która była pod wpływem artykułu w Wysokich Obcasach - zrobiłam test. Nie było łatwo.  To duży stres - oczekiwanie na wynik. Powrót myślami do przeszłości i galopada myśli: nie, ja przecież nie mogłam się zarazić, nie to niemożliwe, a może jednak, tak często zapadam na różne infekcje. Udało się. Wszystko jest w porządku, ale nigdy nie zapomnę uczucia ulgi i ogromnej wdzięczności, że nie muszę się z tym problemem borykać. To był dla mnie bardzo ważny dzień - kolejny krok ku świadomości własnego ciała, zdrowia. Nie wiem jednak jakbym zareagowała gdyby efekt badania był inny.  Dlatego popieram takie działania - nawet jeśli środki prowadzące do celu wydają się kontrowersyjne. Prezes stowarzyszenia organizującego kampanię powiedział:
W Polsce od początku epidemii HIV do końca lipca tego roku zarejestrowano zaledwie około 16 tys. zakażeń HIV. To bardzo mało. Szacuje się, że ludzi seropozytywnych w naszym kraju jest około 45 tys. lub nawet więcej! Są jak chodzące bomby zegarowe. Celem naszej kampanii jest zachęcenie ludzi do robienia testów
 


 

Księgarnia

Przeczesując zasoby Internetu natknęłam się na taką oto księgarnię:



Ni pies, ni wydra. No, chyba że dla rolników, którzy w wolnej od zbiorów i zasiewów chwili uwielbiają podróże z dobrą powieścią w ręku.

27 lis 2012

Kiermasz czyli podziękowania

Sis. otrzymała dziś paczkę a w niej między innymi takie cudowności (zamieszczam najlepsze zdjęcia z telefonu):


Były jeszcze prześliczne kolczyki i bransoletki. A swoim niezwykłym talentem kiermasz wsparła Sygnaturka. Bardzo Ci, Sygnaturko, dziękuję w imieniu swoim i wszystkich organizatorów kiermaszu :)





Chamlet

Chamlet to odpowiednik Złotych Malin w świecie reklamy. Ten konkurs, organizowany przez Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego i wrocławski oddział Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, ma za zadanie wyłonić najgorsze reklamy. W tym roku Super Chamleta otrzymała ta reklama: 

Wyróżnienia przyznaje się w wielu kategoriach. W reklamie prasowej zwyciężył ten plakat:

Muszę przyznać, że mnie zatkało. Podobnie jak na widok zwycięskiej reklamy w kategorii design:


Do łez rozbawiła mnie natomiast ta:






Kawa się nadawa, lecz gorzała szybciej działa




...śpiewał ktoś, kiedyś. Nigdy nie sądziłam, że nadejdą czasy, gdy nie będę amatorką żadnego z tych napojów. Jednak nie żałuję - wątroba wszak ważniejsza niż ulotne chwile zapomnienia i zamroczenia. W stan radosnego uniesienia i pobudzenia wprowadza mnie teraz sok pomidorowy. A pisze o tym, bo F. przysłała mi piękną kawową sowę:


Ale z takich kubków można przecież pić równie dobrze dobrą zieloną herbatę.

W wersji na wynos:






I tradycyjnej:




                                                        Filiżanka - na mniejszy łyk:























26 lis 2012

Kordła

E: No, muszę sobie kupić nową kołdrę... Wiesz, że mi się dzisiaj tak zawinęła, że zmarzłam... O w Ikei są takie tanie... I jeszcze chciałabym poduszkę z łuski gryczanej...
MG: A po co?
E: Taka poduszka jest bardzo zdrowa i ...
MG: I będziesz mogła od razu podjadać, rozumiem...

Poniedziałek...ble!


23 lis 2012

Charakterystyka

Gmail - bazując na moich mailach podpowiada mi następujące reklamy:

Wywołaj swoje zdjęcia
Wydaj Własną Książkę
Prace mgr - krótkie terminy, doświadczeni ludzie
Podróż poślubna

Można by rzec cała ja! To ostatnie - hit absolutny!

Tylko nie wiem dlaczego MG. ma:

Kolektory słoneczne
Urządzenia wielofunkcyjne
Kurs grafiki 3D
Narty w Salzburgu
Karaiby - rejs na karnawał

Zastanawiające... ;)

22 lis 2012

Znikanie



Mówiło się, że babcia mieszka w domu po Niemcach. Mogła sobie zaraz po przeprowadzce wybrać inny, ale że dziadek pracował na kolei to uparł się akurat na ten. Miał blisko do pracy. Wystarczyło przejść przez pole. A dom piękny – piętrowy, z werandą i balkonem, wychodzącym na sięgający po horyzont sad z mnóstwem jabłoni. Dom na niewielkim wzniesieniu, chroniony od wiatru brzozami. Z głęboką piwnicą i ogromnym strychem. Zaraz obok stodoła, z przylegającym doń chlewikiem i ogródek warzywny. Naprzeciwko dom parterowy – chyba dla służby. Po wojnie ten zajęła rodzina, ale nie mieszkała tam długo, więc popadł w ruinę rozkradany nocą przez szukających darmowego budulca mieszkańców pobliskiego miasteczka. A dom babci zamieszkiwały w sumie trzy rodziny. Obijając sobie kolana podczas zabaw na strychu, nie zastanawiałam się, kto wcześniej suszył tu pranie i czy pokój gdzie ja zasypiałam wsłuchana łagodny szum brzóz nie był wcześniej czyimś pokojem stołowym.
Nie zastanawiałam się aż do teraz, kiedy jestem świeżo po lekturze niesamowitego reportażu Miedzianka. Historia znikania Filipa Springera. To drobiazgowo i z pasją opowiedziana historia miasteczka Kupferberg (potem dopiero Miedziana Góra, a w końcu Miedzianka), jego mieszkańców i często niełatwych między nimi relacji. Miasteczka, które nie oparło się katastrofom naturalnym i wichrom historii. Mającego swoje legendy i swoje tajemnice. Żyjącego głownie z górnictwa – co stało się tak naprawdę przyczyną jego zguby – oraz z browarnictwa. To też opowieść o niesamowitej sile przywiązania człowieka do miejsca.
Domu babci już prawie nie ma. Miedzianki w takim kształcie, w jakim opisuje ją Springer – też nie. Choć podobno powstaje na nowo – budują tam domy, część już jest zamieszkana. Nie można jednak wskrzesić tego, co było. Chyba, że przez barwną, nostalgiczną w swym klimacie opowieść, a taką właśnie jest ta książka. 


Książka-wypłatka 2

Jeszcze nie mogę się z Wami podzielić refleksją z lektury, bo dopiero co odebrałam książkę - jeszcze pachnącą drukiem. Już się jednak na czytanie cieszę niezmiernie i cichą mam nadzieję, że zmobilizuje mnie ona do systematyczności w bieganiu (bo ostatnio z tym kiepsko).




Opis (na podstawie strony wydawcy): Od niemal dwóch dekad Scott Jurek jest najważniejszą postacią i gwiazdą biegów ultramaratońskich, a jego osiągnięcia należą do absolutnie wyjątkowych, a niezwykłości dodaje im fakt, że Jurek dokonał ich, jedząc wyłącznie produkty pochodzenia roślinnego.

W Jedz i biegaj Scott Jurek szczerze opowiada o swoim życiu weganina i o karierze wybitnego sportowca. Jego historia może być natchnieniem dla biegaczy na każdym poziomie zaawansowania, pokazuje bowiem, jak silna potrafi być ludzka wola. To inspirująca opowieść o dzieciństwie Jurka, początkach biegania (z którym nie zaprzyjaźnił się od razu) i o powolnej przemianie w weganina i ultramaratończyka błyskotliwie wygrywającego zawody rozgrywane na całym świecie. Ta historia obala stereotypowe poglądy na temat tego, co powinien jeść sportowiec, myślący o dobrych wynikach.

Jedz i biegaj jest pełne niezwykłych opowieści o wytrzymałości i współzawodnictwie, naukowych ciekawostek i praktycznych porad – w tym wielu przepisów na ulubione dania autora. Ta książka zainspiruje do działania każdego, kto po nią sięgnie: do pierwszego biegu, poszerzenia horyzontów żywieniowych albo wręcz do poznania granic własnych możliwości.






Jeszcze tylko...

...czwartek (i to nie cały), piątek (jakoś zleci) i już weekend (dla tych szczęśliwców, których tym razem ominie dyżur). A tymczasem (na poprawę nastroju) reklama:


21 lis 2012

Książka-wypłatka

To była miłość od pierwszego spojrzenia. Od przeczucia, że nie da się przed tym uczuciem uciec i nie ma gdzie się przed nim schować. Miłość nienasycona. Naznaczona bezsennymi nocami. Upojona cielesnością i karmiąca się słowami. Ogień trawiący wszystko co napotka na swojej drodze. Nie licząca się z całym światem. Przypieczętowana pytaniem o czytaną właśnie książkę. Taka sama lektura i już pospieszne potwierdzenie przeznaczenia. Byle być razem. Rozmowy po świt. Blask świec, kadzidła. wino. Podróże. Za jeden uśmiech, za horyzont. Zapach łąki i rąk. Poezja czytana szeptem. Odkrywam jazz, zaczynam kochać blues. Tragiczny koniec ale i wiele dobrego bagażu.  Dziś trzymam w rękach wydanie, które wtedy złączyło dwie dusze. Nie wierzę już w taką miłość - zamek na piasku. Wierzę w uczucie, które się buduje. Ale wciąż mam sentyment do tej książki. 


Witold Horwath, Seans 
opis: Jest to doskonale skonstruowana, wielowątkowa powieść narracyjnym rozmachem przypominająca najlepsze dzieła literatury amerykańskiej. Studium wieloletniej, obsesyjnej miłości mężczyzny do kobiety, dramat dziewczyny, której uroda i sex appeal stały się przyczynami psychicznej autodestrukcji.





19 lis 2012

sms

Sis. do Eva: Mam zamiar zrobić bigos na Święta :)
Eva do Sis.: Ok. Wezmę coś na niestrawność ;P

Cytat dnia

...i jednocześnie moja odpowiedź na dziwne komentarze do ukazujących się na Pulowerku felietonów:

"Są tacy, co mówią: Poprzedni felieton był lepszy, albo konstatują, że ktoś się już skończył. Tak o mnie napisał niedawno ktoś, kto się nie skończył z tej prostej przyczyny, że się jeszcze nie zaczął"

Antoni Słonimski


17 lis 2012

15 lis 2012

Silent Hill

Stało się. Nie mogłam tego dłużej odwlekać, bo kończyły mi się argumenty. Dałam się zaciągnąć MG. do kina na Silent Hill (Apokalipsa 3D). Nie przepadam za tego typu filmami, wolę się bać w starym klimacie - oglądając filmy,  gdzie trzeszczą drzwi, stukają okiennice itp. (genialny pod tym względem jest film Kobieta w czerni, polecam). Wcześniej jednak przeczytałam u Osho w Księdze ego - zupełnie przypadkowo i bez związku z filmem - opowieść o tym jak poszedł on do kina i nie mógł pojąć dlaczego ludzie wzruszają się obrazami, które są fikcją. Dlaczego wywołują w sobie stany emocjonalne rzeczywiste, patrząc na czyjś wymysł przeniesiony na ekran. I miałam tą opowieść ciągle gdzieś tam z tyłu głowy, powtarzałam sobie podczas seansu, że to film. I pomogło! Ani razu się nie przestraszyłam! Nie wyszłam z kina z palpitacją serca, zasnęłam ze spokojem. Odkryciem było dla mnie to jak mogę wpływać na swój stan i nie poddawać się bodźcom z zewnątrz. Będę to teraz trenować na trudnych klientach i współpracownikach ;)

13 lis 2012

Literacka podróż



W sercu kraju, na poletku pana Boga czekałam na Godota. Drżałam ze śmiertelnego zimna na tej ziemi jałowej niczym lochy Watykanu. Gdybym chociaż miała przy sobie blaszany bębenek albo przepaskę z liści by zająć czymś ręce. Z nudy, przeradzającej się momentami w udrękę i ekstazę zaczęłam grę w klasy, kiedy zza czarodziejskiej góry wyłonił się cesarz i jego pomocnik. Z daleka wyglądali jak cienie w raju, eksplorujące nowy wspaniały świat w poszukiwaniu straconego czasu. Droga z zamku, na wschód od Edenu, do tej ziemi obiecanej zajęła im cały rok 1984. Kiedy wreszcie dotarli chcieli zakrzyknąć: Absalomie, Absalomie nie wiedząc że jestem czarodziejką z Florencji. Mając świadomość, że z zimną krwią wtrąciliby mnie do rzeźni numer 5, zamieniłam ich w wilki stepowe. Uciekły pod wpływem zewu krwi a ja czując nieznośną lekkość bytu i chcąc zdążyć przed panem Bogiem udałam się na stację Moskwa Pietuszki, gdzie czekały już pociągi pod specjalnym nadzorem. Wsiadłam do jednego z nich z nadzieją udania się do imperium. W przedziale naprzeciw mnie siedziała znana pianistka i spisywała swoje myśli nieuczesane a na widocznym z okna przedziału peronie stał Ulisses przeżywający tak bardzo pożegnanie z Marią, jakby czekało go sto lat samotności. Cóż, miłość w czasach zarazy nie jest łatwa – pomyślałam. Kiedy pociąg ruszył do przedziału dosiadł się doktor Żywago – pomimo wieku tak młody i pełen życia, że wyglądał jak mały książe. Doktor jechał do sanatorium pod klepsydrą. Miał tam zając się ciekawym przypadkiem pewnego sztukmistrza z Lublina, który cierpi na kompleks Portnoya. Pociąg minął łuk triumfalny i wjechał do doliny Issy, gdzie na stacji wsiadła Lolita oraz Ania z Zielonego Wzgórza. Obie prowadziły folwark zwierzęcy. Pomagał im ojciec chrzestny, ale nie było z tego dużych pieniędzy, dlatego dziewczyny – nazywane czarownicami z Salem – dorabiały sprzedażą obwoźną przeróżnych pachnideł. Pociąg wlókł się jak stąd do wieczności. Moje zniecierpliwienie przeszło w istne grona gniewu, kiedy niespieszne minął zwrotnik Raka. Był zmierzch długiego dnia, kiedy dotarliśmy na archipelag Gułag. Wysiadłam z pociągu i przekraczając cienką czerwoną linię wsiadłam w tramwaj zwany pożądaniem, by kontynuować podróż. Wspominałam swój los utracony i to, co miałam za sobą, a co przeminęło z wiatrem. Szkoda, że nikt na życie nie wymyślił instrukcji obsługi. Czułam się jak kobieta z wydm, którą smaga wiatr przeszłości. Jak buszujący w zbożu minionych zdarzeń. Nie dla mnie inny świat i piękni dwudziestoletni. Bo komu – jak nie mnie – bije dzwon? Pod wulkanem czekał już Ubik. Wymierzając we mnie broń powiedział: żegnaj, laleczko. 

Pierwotnie chciałam zrobić z tego tekstu konkurs polegający na wyszukaniu w nim wszystkich tytułów książek, ale potem pomyślałam, że przecież dla bibliotekarzy to bułka z masłem i trud żaden.

12 lis 2012

Das Auto

Dave Gahan, jest gwiazdą reklamy najnowszego modelu golfa. Podkładem muzycznym jest piosenka People Are People z albumu Some Great Reward z 1984 roku.





Cieszę się, że jest taka krótka, bo mogę ją sobie odtwarzać ciągle... No, pięknie go tam nakręcili, pięknie ;) Może nie tak jak w tym utworze, ale zawsze:


11 lis 2012

Kolczyki

Ciąg dalszy moich ręcznych robótek:

Przykład kolczyków "Upadłe anioły"


















10 lis 2012

Pokłosie

Bardzo mnie ten film zadziwił. Nie sądziłam, że tak trudny temat można podjąć takim gatunkiem jakim jest thriller. Pasikowskiemu ta woltyżerka wyszła w sposób doskonały. Oczywiście są w filmie sceny bardzo dramatyczne, ale dominuje w nim nastrój grozy, niepokoju. Trudne wydarzenia z przeszłości stanowią kanwę na której reżyser opowiada historię o nienawiści, sile stereotypów, przebaczeniu, winie i karze. To film o tym, że prawda nie zawsze wyzwala, ale często zniewala. Rewelacyjnie zagrał w nim - coraz lepszy w kreacjach aktorskich - Maciej Stuhr. Wspaniała muzyka i jak zwykle genialne zdjęcia Pawła Edelmana gwarantują seans na najwyższym poziomie. 

Obawiam się jednak, że film ten, choć oparty jedynie na wydarzeniach w Jedwabnem, a będący fikcją - o czym przekonuje sam reżyser -  stanie się zalążkiem dziwnych dyskusji, podobnych do tych, jakie przetoczyły się w mediach chociażby przy okazji wydania kolejnych książek Grossa. Nie wierzcie w to, że to "antypolski film" i "propaganda". To jest po prostu kawał dobrego kina i najlepiej przekonać się o tym idąc na seans. 

8 lis 2012

Na ucho

Kiedy usłyszałam piosenkę promującą nową płytę zespołu Wilki pomyślałam, że to będzie album dla dorosłych fanów - tych którzy pamiętają zespół z dwóch pierwszych płyt, które nawiasem mówiąc są bardzo dobre - ta debiutancka do tej pory wywołuje u mnie emocje. I choć pod względem muzyki nie mam nowej produkcji nic do zarzucenia, to warstwa tekstowa przyprawia mnie o mdłości. Dawno nie spotkałam zbioru tak ckliwych i banalnych piosenek. Nie mogę absolutnie znieść kiedy Gawliński, do skądinąd świetnej melodii przywodzącej na myśl indiańskie rytuały, śpiewa:

Świat to fajne miejsce
i warto go chronić

Albo w kompozycji Życie trwa:


Bo życie trwa
i trzeba żyć
kochać je co dnia

Nie wiem dla kogo jest ta płyta. Bo na pewno nie dla pamiętających Eli Lama Sabahtani albo zespół Madame. A młode pokolenie raczej nie złapie się na rzewne songi o księżniczce i żeglarzu. Gdyby tylko ta płyta istniała w wersji bez tekstu i zawodzących - kojarzących się ze starym wilkiem morskim, a nie zwierzęciem z pazurami - śpiewów wokalisty, słuchałabym jej chętnie. A tak - pozostaje największym rozczarowaniem roku.



Mistrz słowa

Wprawdzie Mistrz słowa  to taka gra polegająca na jak najszybszym ułożeniu słów z liter znajdujących się na wyrzuconych kostkach, to jednak nie o uproszczonej wersji Scrabble tu mowa. Mistrzem słowa tygodnia zostaje piłkarz Lecha Poznań - Aleksandar Tonew za niezwykle pełne, szczegółowe, obszerne odpowiedzi na pytania dziennikarza:
-Byłeś ostatnio zasadzany na ławce rezerwowych. Jak znosiłeś ten czas? Czy to był dla ciebie problem?
- Jest mi obojętnie, gdzie zacznę mecz.

- Jakie są, według ciebie, mocne i słaby strony Widzewa Łódź?
- Nic nie wiem o mocnych i słabych stronach Widzewa Łódź.

- Grywasz niekiedy na lewym, niekiedy na prawym skrzydle. Na którym czujesz się lepiej?
- Jest mi to obojętne, na którym gram.

-Jak czujesz się fizycznie i psychicznie w zespole? Jaką widzisz przyszłość?
- Czuję się dobrze. Co będzie w przyszłości, nie wiem.

- Który z piłkarzy Lecha jest ci najbliższy? Z którym się przyjaźnisz, spędzasz czas?
- Ze wszystkimi mam dobry kontakt na boisku i poza nim.

- Masz opinię gracza, który ma wielką szybkość i dynamikę, ale kłopoty z grą zespołową i celnością podań. Co myślisz o takich opiniach?
- Nie odpowiem na to pytanie.

Rozbawiło mnie to, ale z drugiej strony piłkarz ma kopać piłkę a nie gadać o niej. Strzelać gole, a nie trafne porównania. I jeszcze nuta - z dedykacją:



 

a w szkole...


A. pracuje w bibliotece szkolnej w szkole podstawowej. Bardzo często ma zastępstwa i prowadzi lekcje za nauczycieli innych przedmiotów. W zasadzie nie ma dnia aby nie prowadziła jakichś zajęć - zazwyczaj bez wcześniejszej zapowiedzi.  Zastanawiam się czy jest tak wszędzie - bibliotekarz jako - przepraszam za wyrażenie zapchaj-dziura, bez dodatkowego wynagrodzenia czy słowa chociaż słowa dziękuję. Bez możliwości wykazania się na własnym polu - kiedy A. zorganizowała konkurs dla dzieciaków musiała kupić nagrody książkowe z własnych pieniędzy, bo dyrektorka stwierdziła, że pieniądze na ten cel będą dopiero za kilka miesięcy. 
Ale nie o tym chciałam. A. ostatnio ćwiczyła z pierwszoklasistami pisanie cyfry 4. I kiedy zaczęła zajęcia wszyscy wyciągnęli linijki żeby sobie pomóc. Jest to jakiś znak czasów - ułatwianie sobie wszystkiego, zamiast dochodzenie do celu własnym wysiłkiem i pracą. Smutne to. Pamiętam z własnych szkolnych czasów zeszyty przeznaczone do ćwiczenia pisania właśnie. A. mówi, że oprócz tego dzieciaki nie są w stanie skupić się na dłużej niż 15 minut. I trochę ją to przeraża, bo - jak twierdzi - są to przecież przyszli politycy, prawnicy, lekarze. Mówi też, że są niewychowani - rodzice całą odpowiedzialność za kształtowanie młodego człowieka składają w ręce nauczycieli - a ci nie mają czasu, by zająć się wszystkimi na raz i każdym z osobna. Oczywiście nie można generalizować - są miejsca gdzie jest inaczej, a dzieciaki chcą się uczyć. Chcę wierzyć, że są. 

Czytam...


... książkę Polska osamotniona (aut. J. Walker). Autor pisze między innymi o katastrofie w której zginął Władysław Sikorski. I wówczas - mimo, że wszystkie dowody wskazywały na wypadek - pojawiło się wiele historii spiskowych. Podpułkownik Bohdan Kleczyński twierdził nawet, że na pokładzie samolotu Sikorskiego był ładunek wybuchowy. Brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych przeprowadziło dochodzenie po którym ta wersja wydarzeń została obalona a w raporcie przeczytać można, że: podpułkownik Kleczyński uważany jest za szaleńca, cierpi na urojenia i jest patologicznym ekshibicjonistą. Wykreślamy rangę wojskową, zmieniamy kilka liter w nazwisku i voila! Stwierdzić można że historia kołem się toczy lub jeszcze lepiej - lubi się powtarzać. 

6 lis 2012

Kiermaszowych robótek ciąg dalszy

Nic tylko siedzę i zajmuję się tym co tygryski lubią najbardziej czyli ręcznymi robótkami ;)
Na kiermasz o którym Wam wspominałam oprócz aniołów robię też kartki. Oto wybrane prace:





Okazuje się, że jest zapotrzebowanie na upadłe anioły, czyli wersje aniołów w kolorze czarnym. Efekt zamieszczę wkrótce.

5 lis 2012

Książki-wypłatki (dla wytrwałych)

Książki-wypłatki z poprzedniego miesiąca, rzecz jasna. Takie mam opóźnienie, ale muszę Wam o nich napisać bo są naprawdę wyjątkowe. Kupiłam je na portalu aukcyjnym, bo bardzo zależało mi, aby je mieć. To takie powieści do których wrócę na pewno po raz kolejny, aby odkryć na nowo coś co umknęło przy poprzednim czytaniu. Pozwolę sobie zamieścić dwie recenzje - pierwsza napisana na potrzeby DKK, druga przez Sis. zgłoszona do konkursu (którego nie wygrała, ale tekst pozostał). 


Paasilinna Arto, Wyjący młynarz

Człowiek jest istotą społeczną - trudno nie zgodzić się z tą myślą, przypisywaną Arystotelesowi. Co jednak ma zrobić człowiek, gdy społeczność, w której przyszło mu egzystować odrzuca go, drwi, uważa za dziwaka? Przed takim pytaniem staje Gunnar Huttunen-bohater książki Arto Paasilinny. Oto do lapońskiej wioski przybywa człowiek z Południa i kupuje stojący nad brzegiem rzeki, podupadający, stary młyn. Jest pracowity-robi dobre-potrzebne mieszkańcom wioski-gonty i obiecuje odnowić młyn, by mógł służyć tym, którzy sieją zboże nad brzegiem rzeki Kemijoki. Młynarz ma jednak osobliwą przypadłość, mianowicie wyje niczym wilk. Jest to jego sposób na wyrażenie bólu po stracie żony, a wkrótce staje się dla Huttunena metodą ekspresji negatywnych uczuć. Na dodatek młynarz z pasją naśladuje zwierzęta, jest otwarty i szczery w wyrażaniu swojej radości-podskakuje, tańczy, opowiada wesołe, acz pozbawione sensu historie. Nie krepują go normy obyczajowe, jest bardzo bezpośredni-jeśli ma ochotę kogoś odwiedzić robi to-bez względu na porę. To umiłowanie wolności nie spotyka się ze zrozumieniem ze strony mieszkańców wioski i powoduje lawinę wydarzeń doprowadzających do próby odizolowania odmieńca. Młynarz, który powinien budzić szacunek z racji pracowitości i oddania dla tego, co robi, staje się pośmiewiskiem. Mieszkańcy wioski chcą go ubezwłasnowolnić i zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Człowiek jest istotą społeczną, ten zaś, kto nie żyje w społeczeństwie jest bestią-głosi dalej wspomniana sentencja. Zaszczuty Huttunen ucieka do lasu, gdzie każdy dzień staje się walką o przetrwanie. Jest niczym zwierzę, a dla mieszkańców wsi Suuskoski bestią, którą należy schwytać, by przywrócić upragniony dlań spokój. Życie wsi wszak musi toczyć się według ustalonych reguł, a to co inne-jeśli nie da się przyswoić-należy wyrzucić poza obręb społeczności. Paasilinna podejmuje kwestię społecznej ekskluzji. Nie osądza, nie podsuwa gotowych rozwiązań, prowokuje raczej do pytania o naszą tolerancję-jej granice i głębię. Zastanawia się nad pojęciem normalności i tym, co oznacza bycie normalnym. Wśród tych, którzy chętnie zamknęli by młynarza w szpitalu psychiatrycznym, można jak w zwierciadle dostrzec siebie, a raczej swoje niedoskonałości. Wyjący młynarz to opowieść o absurdalnych granicach tzw. normalności, które człowiek sam sobie stwarza i których staje się niewolnikiem. Losy Huttunena tworzą prostą, wartą poznania, opowieść o braku zrozumienia i tolerancji, a zarazem o tęsknocie za bliskością drugiego człowieka, o pragnieniu życia w zgodzie z naturą.
To co może zniechęcić do sięgnięcia po powieść fińskiego pisarza, to specyficzny dla skandynawskiej prozy, wolny tok fabuły i surowy styl powieści. Opowieść Paasilinny stwarza nastrój melancholii, przygnębienia, który rekompensuje obecna ironia i ciekawe opisy przyrody.
Autor dotyka tematów uniwersalnych-w powieści znaleźć można miłosć-czystą i wzruszającą, lecz napotykającą na przeszkody oraz przyjażń-trwałą, niezłomną. W bajecznej konwencji przedstawia motyw nietolerancji i bohatera-outsidera. Pisarz kończy swą powieść w sposób baśniowy, każąc nam wierzyć, że zło zostanie ukarane.
Być może w tym właśnie tkwi czytelniczy sukces powieści, która wzbudziła zachwyt nie tylko w Finlandii, ale i we Francji, Niemczech, czy Włoszech. Należy mieć nadzieję, że ta niezwykła, poetycka opowieść o tym, że warto żyć z zgodzie z sobą, nie pozostanie niezauważona przez polskiego czytelnika.

Jurewicz Aleksander, Prawdziwa ballada o miłości

Miłość.  Siła wszechświata, wprawiająca w ruch gwiazdy, jak definiował ją Dante, nazwa dla stu różnych złudzeń, jak chciał Wolter, szczyt uwikłania połączonego z ogłupieniem-według Gombrowicza. Rację miał filozof Andre Frossard pisząc Miłości! Wieczność będzie za krótka, by cię wypowiedzieć. Ile ludzi, tyle definicji, zrodzonych z obserwacji, czy własnych doświadczeń. To o tej fundamentalnej sile traktuje powieść gdańskiego pisarza Aleksandra Jurewicza. Prawdziwa ballada o miłości, bo o niej mowa, ożywia znany już w literaturze wątek skrywanego, wobec braku akceptacji ze strony rodzin i otoczenia, uczucia zrodzonego w jednej chwili. Reminiscencja dzieła Szekspira, bo historia opowiedziana przez Jurewicza doń właśnie nawiązuje, przejawia się  również w nadtytule, będącym zarazem swoistym sloganem reklamującym książkę: Romeo i Julia na Kresach. I oto mamy Julię, a raczej Ninę- córkę mieszkających na Kresach Polaków i Romea, czyli Michała-Rosjanina, przybyłego na ziemie włączone do ZSRR. A Werona to kresowa,  magiczna Lida, w pierwszych latach po II wojnie światowej, z zabobonną, jak nam się dziś może wydawać, obyczajowością i wierzeniami. Fabułę wyznaczają kolejne spotkania kochanków oraz nieprzyjazne uczuciu okoliczności, doprowadzające do nieszczęśliwego finału. Podobnie jak u Szekspira, nie ma w opowieści Jurewicza happy endu. Czytelnik jednak zabierany jest w niezwykłą podróż. Podróż do świata, gdzie człowiek tęskni do bycia z drugim człowiekiem, ale i do bycia blisko natury. To przyroda dzieli z Niną i Michałem ich troski i ciągle nienasyconą potrzebę bliskości. Niemym świadkiem pierwszego spotkania ich ciał staje się omszały kamień. I  zdaje się, że tuż za polaną na której po raz pierwszy splotły się ich dłonie, jest malinowy chruśniak Leśmiana, a zaraz za nim połyskuje rzeka z powieści Orzeszkowej. Poprzez użycie nieco archaicznego sposobu narracji autor powieści wprowadza nas w przestrzeń dobrze znaną,  oswojoną. Staroświecka, jak by się mogło wydawać, forma wypowiedzi w  powieści staje się w pełni adekwatna do gatunku, z którym czytelnik ma do czynienia. Jurewicz opowiada nam balladę, stylizuje więc język, który może się wydać zbyt sentymentalny. Dostrzec w tym można  niezgodę na dewaluację słowa we współczesnym świecie. Język ten pomaga jednak wywołać wspomnienia wyniesione ze szkolnych lektur- o miłości czystej, niewinnej, ale i namiętnej. Dlaczego wszak czytelnik miałby po raz kolejny wchodzić w świat powikłanej miłości, która doczekała się już tylu przedstawień w literaturze i sztuce w ogóle? Może dlatego, że Jurewicz nie napisał kolejnego nieskomplikowanego i banalnego romansu  o wątpliwych walorach literackich, jakich pełno na księgarskich półkach, ale zaserwował pełną czułości, nostalgiczną, dopracowaną w każdym szczególe opowieść o nieprzemijających ludzkich wartościach. Pokazał jak piękne może być uczucie i pragnienie bycia z drugim człowiekiem. I jest w jego pisaniu bunt przeciwko niewrażliwości współczesnego świata, bylejakości i pośpiechowi. Tęsknota za światem, gdzie, jak sam pisze,  księżyc zwano miesiączkiem, a jego światła nie zakłócały ekrany telewizorów ani komputerów. Jurewicz mówi o tym, że ludzie w dążeniu do urzeczywistnienia idealnej miłości są tożsami, nie różni ich pod tym względem ani czas, ani miejsce w którym przyszło im żyć. Daje nam proste, żeby nie powiedzieć banalne wzruszenie. Jednak to coś, czego mi brakuje w dzisiejszej prozie, a przynajmniej tej, która nie schodzi z list bestsellerów. Łapczywie wyciągam dłonie, by się w cieple miłości bohaterów Jurewicza ogrzać.

1 lis 2012

anioły

Sis. organizuje przedświąteczny kiermasz na terenie swojej uczelni. Kiermasz będzie charytatywny a celem zbiórki są chore dzieci. Obiecałam że wesprę kiermasz i podaruję różne drobiazgi. Oto efekt mojej pracy, kolczyki-aniołki:






Mam nadzieję, że się spodobają i znajdą się na nie chętni.